Pierwsze poranne wiadomości w prawosławne Święto Trójcy, Zielone Świątki: rosyjskie rakiety zestrzelone na podjazdach do Kijowa. Tym razem ukraińska stolica obroniona, chociaż wciąż nie milkną echa ubiegłotygodniowego uderzenia, w wyniku którego zginęły dwie kobiety i dziewięcioletnia dziewczynka. Być może udałoby się im uniknąć śmierci, gdyby nie zamknięty schron. Pijany ochroniarz nie otworzył na czas drzwi do kliniki, w której znajdowało się bezpieczne pomieszczenie. Pewnie za swoją głupotę, skrajny brak odpowiedzialności ochroniarz odpowie, na razie jednak nie odpowie sprawca tej tragedii. Mało tego, Putin znów może liczyć na wsparcie niektórych zachodnich polityków. Emanuel Macron ma pomysł, by „odwołać areszt dla Putina”. Aż się wierzyć nie chce, że takie słowa wygłasza prezydent kraju, który uważa się za ostoję demokracji i praworządności. Nie dość, że francuski przywódca podważa decyzje niezależnej, międzynarodowej instytucji sądowniczej to jeszcze znów powraca do sposobu funkcjonowania, który Putinowi pozwolił na agresję na Ukrainę.
W weekend drony kamikadze uderzyły w obwodzie sumskim, rakiety wybuchły też na lotnisku w pobliżu Kropywnickiego. Spadły również na przedmieścia Dniepra: 20 osób zostało rannych, w tym pięcioro dzieci, troje z nich jest w stanie ciężkim, dwuletnia dziewczynka zginęła. Gdy piszę te słowa, wciąż pod gruzami są ludzie. 26 maja w samym Dnieprze rakieta uderzyła w szpital: 30 osób rannych, trzy osoby zginęły. Nie wiadomo w co Rosjanie chcieli pocelować, faktem jest, że kolejny raz uderzają nie tylko w cywilne budynki, ale też w przychodnie i szpitale. Prawie każdego dnia w wyniku tych ataków giną dzieci. Po każdym takim ataku powinniśmy wzywać ambasadora terrorystycznego kraju na dywanik, kazać mu się tłumaczyć albo go wreszcie z Polski wyrzucić. Śmiem wątpić, by na dywanik rosyjskiego ambasadora wzywał Paryż, czy Berlin.
W drodze do Dniepra spoglądam na mapę. Rejon, gdzie uderzyły rakiety jest daleko od miejsca, które jest celem mojego wyjazdu. To też oznacza, że moi przyjaciele są bezpieczni. Niedaleko od miejsca uderzenia rakiet znajdują się za to pozostałości twierdzy Kudak. Trochę zapomniane miejsce, a przecież tak znaczące w naszej historii: ostatnia twierdza Rzeczypospolitej, która miała być skutecznym zabezpieczeniem przed buntami zaporoskich kozaków. Dziś pozostały tylko ślady wałów ziemnych i opisy na kartach „Ogniem i mieczem”: „Znam dobrze Kudak i porohy. Z dawnych lat częściej się tam jeździło i aż na duszy smutno, gdy się pomyśli, że to przeszło, minęło (…)”.
Dziś mało komu z naszych rodaków nazwa ukraińskiego miasta Dniepr (do niedawna Dniepropietrowsk) kojarzy się z tą sławną twierdzą. Z nieocenionym Dmytrem Antoniukiem w 2022 roku mieliśmy tam dotrzeć, płynąc kajakami z Kijowa nurtem Dniepru, a potem popłynąć dalej w kierunku zaporoskiej siczy — tak jak przed laty uczynił to Skrzetuski… Jednak inaczej wyglądał nasz 2022 rok i chociaż miasto Dniepr często pojawiało się na naszych szlakach, nie były to szlaki turystyczne. Przyjeżdżamy tam do naszych pobratymców, którzy powracają do zdrowia w szpitalu, przywozimy dary lub po prostu zatrzymujemy się na chwilę w drodze do miejsc, gdzie nie milkną huki wystrzałów.
Paweł Bobołowicz
Czytaj także na stronie Kuriera Lubelskiego: W drodze za porohy. Felieton Pawła Bobołowicza