W niedzielną noc, 18 maja 2025 roku, w obwodzie kijowskim rozegrał się dramat, który jest kolejnym, krwawym dowodem na to, że natura rosyjskiego sposobu prowadzenia wojny pozostaje niezmienna. 27-letnia kobieta zginęła we własnym domu w Wasylkowie, zasłaniając ciałem 4-letniego syna przed uderzeniem rosyjskiego drona. Chłopiec przeżył, choć jego twarz jest poraniona, a lekarze toczą teraz desperacką walkę o to, by uratować jego wzrok. W szpitalu przebywają również dziadkowie dziecka. Ta tragedia, choć dzieje się tu i teraz, w połowie maja 2025 roku, przywołuje obrazy, które widziałem siedemnaście lat temu w innym kraju, niszczonym przez to samo imperium.

Mechanizm zbrodni i odruch ofiary są w wydaniu moskiewskim przerażająco powtarzalne. Kiedy docierają do nas informacje o matce z Wasylkowa, która w ułamku sekundy, w ciemnościach nocy z 18 na 19 maja, podejmuje decyzję o oddaniu życia za dziecko, pamięć automatycznie przenosi mnie do sierpnia 2008 roku. Wraz z Wojciechem Pokorą relacjonowaliśmy wówczas rosyjską agresję na Gruzję. W okolicznościach, które można nazwać nieprzewidywalnymi, a momentami wręcz surrealistycznymi, dotarliśmy do miejscowości Tortiza. Teren ten znajdował się już pod faktyczną, brutalną kontrolą Rosjan.

To, co zobaczyliśmy na miejscu, było podręcznikowym przykładem terroru wymierzonego w ludność cywilną, który dziś oglądamy na Ukrainie na masową skalę. Mieszkańcy prowadzili nas przez wieś, pokazując skutki bombardowań z pierwszych godzin inwazji. Moskale użyli tam amunicji kasetowej – broni zrzucanej po to, by razić jak największy obszar, zasypując go gradem śmiercionośnych „kulek”. W Tortizy nie było instalacji wojskowych, nie było radarów, nie było zgrupowań żołnierzy gruzińskich. Były domy, sady, ogrody i zwykli ludzie, którzy w jednej chwili stali się celem.

Ślady po wybuchach były wszędzie. Odłamki siekły drewniane ogrodzenia, dziurawiły ściany domów, wbijały się w pnie drzew owocowych. W takiej scenerii usłyszeliśmy historię, która do dziś nie daje mi spokoju i która 18 maja w Wasylkowie znalazła swoje tragiczne lustrzane odbicie.

W jednym z ogrodów w Tortizy bawiło się rodzeństwo. 15-letni chłopiec i jego 8-letnia siostra. Dzieci nie miały szans w starciu z lotnictwem mocarstwa, które postanowiło „wymusić pokój” bombami. Gdy chłopiec usłyszał narastający ryk silników i pierwsze eksplozje kaset, zrobił to samo, co matka w Wasylkowie. Rzucił się na młodszą siostrę, nakrywając ją własnym ciałem na trawie. Przyjął na siebie uderzenie odłamków. Zginął na miejscu. Dziewczynka, choć poraniona, przeżyła tylko dzięki jego ofierze.

Słuchaliśmy tej relacji bezpośrednio od ojca i krewnych rodzeństwa. Staliśmy w tym samym ogrodzie, zniszczonym przez bomby, zroszonym krwią niewinnych. Mężczyźni w okresie żałoby nie golili zarostu, ich twarze były zmęczone i pociemniałe od bólu. Na piersiach nosili wpięte znaczki ze zdjęciem zabitego chłopaka – drobny gest pamięci w świecie, który o nich zapomniał. Rozmawialiśmy pod dojrzewającymi winogronami, w cieniu kaukaskiego słońca, które oświetlało ogrom tragedii, kontrastując z pięknem tamtejszej przyrody.

Pamiętam, jak ojciec opowiadał o synu. Mówił o nim w czasie teraźniejszym, jakby chłopak wciąż był z nami, jakby zaraz miał wybiec zza rogu domu. Opowiadał, jaki jest zdolny, jak świetnie zna się na komputerach, jakie miał plany na przyszłość. Słuchałem tego z trudem, walcząc z własnymi emocjami – moje dzieci miały wówczas dokładnie tyle samo lat. Też chłopiec i dziewczynka. Patrząc na ból gruzińskiego ojca, widziałem w nim uniwersalny strach każdego rodzica w strefie zgniatanej przez rosyjski walec.

Wtedy, w 2008 roku, Siergiej Ławrow – ten sam, który do dziś, w 2025 roku, reprezentuje rosyjską dyplomację – z kamienną twarzą zapewniał świat, że Rosja nie używa amunicji kasetowej i nie atakuje celów cywilnych. Kłamał on, kłamał Władimir Putin, kłamał Dmitrij Miedwiediew. A jednak świat, w imię „świętego spokoju” i interesów gazowych, wolał przyjmować te kłamstwa za dobrą monetę. Zachód wolał fikcyjne plany pokojowe Nicolasa Sarkozy’ego, które w rzeczywistości sankcjonowały rosyjskie zdobycze i bezkarność, niż trzeźwe, ostre ostrzeżenia polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w Tbilisi mówił wprost, co nastąpi później.

18 maja 2025 roku, historia zatoczyła koło. W Wasylkowie rosyjski dron znów uderzył w cywilny dom, w miejsce, gdzie ludzie powinni czuć się bezpiecznie. Znów ktoś musiał zasłonić ciałem dziecko, płacąc za to najwyższą cenę. Znów lekarze walczą o wzrok 4-letniego chłopca, który widział piekło.

Nic się nie zmienia – ani w rosyjskiej taktyce, ani w tragedii, którą ona niesie. Zmieniają się tylko daty i nazwy miejscowości na mapie zbrodni. Od gruzińskiej Tortizy do ukraińskiego Wasylkowa prowadzi prosta linia krwi i kłamstwa, na które świat – mimo upływu lat – wciąż zbyt często przymyka oczy.

Grafika AI

PB