Obserwując ewolucję debaty publicznej w Polsce i Europie Zachodniej na przestrzeni ostatnich dwóch lat, nie sposób uciec od wrażenia, że tkwimy w głębokim dysonansie poznawczym. Jedną z najpopularniejszych, a zarazem najbardziej toksycznych narracji, która po 2022 roku zaczęła kiełkować na obrzeżach, by z czasem przeniknąć do politycznego mainstreamu, jest straszenie imigrantami z Ukrainy. To zjawisko, początkowo marginalne, zderzyło się z murem powszechnej polskiej empatii i zrozumienia dla dramatu wojny. Dziś jednak widzimy, że tamten mur kruszeje.

Należy zauważyć, że zmiana nastrojów społecznych i wyparcie współczucia przez obawy czy stereotypy ma swoje obiektywne podłoże. Przedłużający się konflikt, brak systemowych rozwiązań integracyjnych oraz chaotyczna polityka informacyjna władz stworzyły próżnię. W tę lukę z impetem weszły środowiska, które od lat żerują na kwestiach narodowościowych. Mówiąc wprost, nacjonalizm i populizm dostały do ręki potężny oręż, jakim jest gra na niechęci do obcych.

Widzimy to nie tylko w Polsce. Podobne zjawiska rezonują u naszych sąsiadów: na Słowacji, na Węgrzech czy w Rumunii. Kwestia migracji i celowości pomocy dla Kijowa stała się politycznym paliwem nie tylko dla formacji skrajnych. Co gorsza, zaczęła ona kształtować retorykę partii uznawanych dotąd za społecznie odpowiedzialne. Walka o skrajny elektorat wymusiła na głównych graczach przejmowanie haseł antyimigranckich, co przełożyło się na ochłodzenie relacji na linii Warszawa-Kijów.

Jednak w samym sercu tej antyukraińskiej krucjaty tkwi fundamentalna sprzeczność, czy wręcz gigantyczna hipokryzja. Środowiska najgłośniej krzyczące o zalewie imigrantów i konieczności obrony polskości są jednocześnie tymi samymi grupami, które najaktywniej forsują narrację o konieczności zakończenia wojny za wszelką cenę. W ich wizji, często suflowanej przez propagandę Kremla, Ukraina powinna usiąść do rozmów, oddać terytoria, a w domyśle skapitulować przed rosyjskim żądaniem strefy wpływów. To marzenie zachodnich populistów tkwiących w objęciach Putina jest w rzeczywistości receptą na katastrofę, przed którą rzekomo chcą nas chronić.

Zastanówmy się chłodno co stałoby się, gdyby zrealizować ten scenariusz. Przegrana Ukrainy lub narzucony jej zgniły pokój oznaczający trwałą okupację i terror na wschodzie nie zatrzyma migracji. Przeciwnie, wywoła falę przy której wydarzenia z marca 2022 roku były jedynie preludium.

Jeśli Ukraina upadnie gospodarczo i militarnie, jeśli zostanie wtłoczona w ramy „ruskiego miru”, miliony ludzi nie będą miały do czego wracać. Co więcej, ruszy kolejna fala ucieczek. Tym razem już nie czasowych, ale ostatecznych. Będą to ludzie uciekający przed represjami, filtracją i nędzą niesioną przez rosyjską administrację. Nacjonaliści straszący obecnymi imigrantami i jednocześnie lobbujący za rozwiązaniami korzystnymi dla Moskwy w rzeczywistości działają na rzecz sprowadzenia na Polskę i Europę gigantycznego eksodusu.

Jest to działanie wbrew własnym hasłom, wbrew logice i wbrew interesowi narodowemu. Oczywiście pomijam tu nawet aspekt moralny i to, czym taka tragedia byłaby dla samego narodu ukraińskiego. Skupiam się na zimnej kalkulacji, której populistom brakuje.

Nie ulega wątpliwości, że ta wewnętrznie sprzeczna narracja jest użyteczna wyłącznie z punktu widzenia rosyjskich manipulacji. Kreml doskonale wie, że zmęczenie społeczeństw zachodnich jest jego sojusznikiem. Podsycanie nastrojów antyukraińskich przy jednoczesnym dążeniu do militarnego zgniecenia Ukrainy to strategia obliczona na chaos w Europie Środkowej.

Oczywiście nie bądźmy naiwni. To nie oznacza, że ukraińska emigracja jest zjawiskiem jednowymiarowym i pozbawionym negatywnych aspektów. Bez wątpienia wśród milionowej rzeszy uciekinierów, a także osób mających łatwość podszywania się pod ofiary wojny, znajdują się emisariusze „ruskiego miru”. Są ludzie, których świat wartości jest fundamentalnie sprzeczny z wizją otwartej i demokratycznej Europy. Są wreszcie rosyjscy szpiedzy i dywersanci korzystający z rozszczelnienia granic.

Społeczeństwo drażni też tak kłująca w oczy „bananowa młodzież”. Ludzie bardzo majętni, których ostentacyjny styl bycia, luksusowe samochody i buta w żaden sposób nie kojarzą się z losem wojennego uciekiniera, który stracił dorobek życia. Te obrazy budzą uzasadniony gniew i są paliwem dla fałszywych narracji. Jednak sprowadzanie potężnego problemu humanitarnego i geopolitycznego, jakim jest ucieczka przed wojną, wyłącznie do towarzyszących temu patologii jest klasyczną próbą manipulacji.

To właśnie na tych emocjach, na gniewie wobec bogatych unikających poboru czy na strachu przed przestępczością buduje się kapitał polityczny. W ostatecznym rozrachunku ma on doprowadzić do odcięcia pomocy dla Kijowa. Niestety racjonalne argumenty w starciu z łatwo rozbudzanymi emocjami często przegrywają.

Musimy jednak głośno mówić o konsekwencjach. Prawdziwy patriota i realista rozumie, że gwarancją stabilności demograficznej i społecznej Polski jest niepodległa, zdolna do obrony Ukraina. Każdy kto twierdzi inaczej, kto pod płaszczykiem realizmu sufluje kapitulację Kijowa, w istocie otwiera bramy dla milionów nowych uchodźców. Hipokryzja populistów polega na tym, że chcą zgasić pożar wylewając na niego benzynę. Jeśli ich wizja się ziści, kryzys migracyjny którym nas straszą stanie się samospełniającą się przepowiednią na skalę, jakiej Europa nie widziała od II wojny światowej.

PB