Rosyjska propaganda wymierzona w kraje bałtyckie jest jedną z najsilniejszych w Europie i stanowi zagrożenie nie tylko dla nich, ale także dla stabilności regionu, integralności Unii europejskiej i zdolności sojuszniczych NATO.  Nic więc dziwnego, że Litwa, Łotwa i Estonia bronią się jak mogą zakazując działalności prokremlowskim mediom. Co jednak zaskakujące, te ostatnie w swojej działalności mogą liczyć na nietypowych sojuszników – niemieckie media oraz organizację walczącą o… wolność prasy.

Na początku lipca z sieci kablowych na Litwie zniknęła rosyjska telewizja RT (dawniej Russia Today). Chwilę wcześniej ten znany rozsadnik kremlowskiej propagandy został objęty podobnym zakazem na Łotwie. Co jednak zaskakujące, te decyzje są krytykowane przez część zachodnich mediów, a także przez… organizacje dziennikarskie.

Litwini usunęli RT ze swoich kablówek po decyzji tamtejszej Komisji Radia i Telewizji (LRTK): – Zakazujemy emisji tych programów nie ze względu na naruszenia, a dlatego, że na liście osób, które objęte zostały sankcjami, jest człowiek związany z programami tej telewizji” – wyjaśnił cytowany przez portal Euracitv przewodniczący LRTK Mantas Martišius.

Tą „objętą sankcjami osobą” jest Dmitrij Kisielow, szef rosyjskiego państwowego koncernu Rossija Siegodnia, w skład którego wchodzą m.in. telewizja RT, agencja informacyjna RIA Novosti oraz internetowy portal Sputnik. Kisielow trafił na listę osób objętych unijnymi sankcjami za propagandową oprawę, jaką on i kierowane przez niego media dawały rosyjskiej aneksji Krymu w 2014 roku. Z tych samych powodów emisja programów RT została zakazana na Litwie. Wówczas tamtejsze władze apelowały do pozostałych krajów UE, by także blokowały rosyjską propagandę w wykonaniu koncernu Rossija Siegodnia. Jednocześnie w styczniu tego roku Estonia zakazała działalności kremlowskiemu serwisowi Sputnik.

O tym, że apel o solidarność może być jednak „wołaniem na puszczy” świadczyć może „raport”, jaki ukazał się w niemieckim dzienniku „Zeit”. W tekście pod tytułem „Blokada o ograniczonej skuteczności” czytamy m.in. że „ten uzasadniany sankcjami UE zakaz nie ma żadnych praktycznych konsekwencji i opiera się na błędnych założeniach”.
Co istotne, niemiecki dziennik zwraca uwagę, że „w przeciwieństwie do Łotwy, w Berlinie pracownicy RT i Sputnika cieszą się swobodą działalności: mają prawo zadawania pytań na konferencjach prasowych, przygotowują transmisje na żywo, prowadzą działalność reporterską na imprezach partyjnych, a także są zorganizowani w centralnym niemieckim stowarzyszeniu reporterów zagranicznych: spośród 420 członków Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej (VAP) w Berlinie, 19 pracuje dla RT lub Sputnika”.

Jak dodaje cytowany przez gazetę szef stowarzyszenia, Georgios Pappas – fakt, że współpracownicy tych mediów nie działają tak niezależnie, jak dziennikarze w mediach państwowych, dla VAP nie ma żadnego znaczenia: „Zarząd VAP nie jest od oceny tych mediów” – mówi Pappas. Jego zdaniem „nie ma potrzeby cokolwiek w tej sprawie robić, bo wolność prasy jest rzeczą najważniejszą”.

Jak czytamy w „Zeit”, przeciwni walce z RT i innym mediom Kremla są również przedstawiciele organizacji Reporterzy bez Granic. Ta międzynarodowa organizacja dziennikarska potępiła blokowanie kremlowskiej RT, a cytowany przez dziennik jej dyrektor zarządzający Christian Mihr mówi wręcz „o nadużywaniu sankcji UE przez rządy krajów bałtyckich”: – Blokowanie dostępu do niektórych mediów lub ograniczanie ich pracy nie jest ani celem, ani treścią sankcji wobec obywateli Federacji Rosyjskiej – mówi Mihr. Jego zdaniem „sankcje nie są odpowiednim środkiem zaradzenia temu że „rosyjskie media w krajach bałtyckich stosują czasami agresywną dezinformację”.

Ta specyficznie rozumiana „wolność prasy” rosyjskich mediów była w krajach bałtyckich wielokrotnie możliwa do zaobserwowania. By się o tym przekonać wystarczy sięgnąć do Biuletynu Informacyjnego Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Czytamy w nim m.in. że z raportu łotewskiego Biura Ochrony Konstytucji wynika, iż:

„Propaganda rosyjska na Łotwie ma na celu podważenie zaufania społeczeństwa do państwa i rozniecanie potencjalnych konfliktów z wykorzystaniem różnic etnicznych, językowych i różnego podejścia do historii (…) Raport wyjaśnia, że rosyjskie cele propagandowe odpowiadają celom polityki zagranicznej Rosji, która zakłada wzmocnienie wpływów geopolitycznych w regionie, osłabienie UE i NATO, a także osłabienie pozycji krajów bałtyckich w obu tych organizacjach”. Dla przykładu „w 2017 roku, jednym z głównych tematów było rozmieszczenie sił NATO w regionie – Kreml próbował przekonać społeczeństwa bałtyckie, że stanowi to zagrożenie dla ludności cywilnej krajów bałtyckich” – czytamy. Podobnych przypadków z innych krajów regionu są dziesiątki.

Jak widać, ta specyficznie pojmowana „wolność słowa” jest ważniejsza dla wyrażających solidarność z kremlowskimi propagandzistami „kolegów dziennikarzy” z „Zeit”, niemieckiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej oraz z tamtejszej komórki Dziennikarzy Bez Granic.

Wojciech Mucha / „Zeit” / Euractiv.pl / studium.uw / edu.pl