Proces wyborczy w wielu krajach pozostających w szeroko rozumianej orbicie zainteresować Federacji Rosyjskiej od wielu lat jest celem różnych rosyjskich zabiegów dezinformacyjnych. W ostatnim czasie obserwować mogliśmy wybory parlamentarne w dosyć istotnym z punktu widzenia Rosji kraju, jakim jest Mołdawia, gdzie proeuropejskie siły prezydent Mai Sandu i partii PAS obroniły sowią większość, a także w Czechach, gdzie po zdecydowanie antyrosyjskich rządach Petra Fiali wyborcy zdecydowali o powrocie Andreja Babiša, który może nie jest prorosyjski, ale nie jest też na pewno tak proukraiński i proeuropejski jak poprzednik. Nie wspominam tu o wyborach samorządowych w Gruzji, bo tam wpływ rosyjski urzeczywistnia się bezpośrednio przez działania aparatu władzy.
Podczas tych, jak i wielu poprzednich kampanii wyborczych obserwować można było znaczne wzmożenie w retoryce antyeuropejskiej, antyrządowej, prorosyjskiej czy „propokojowej”. I jakkolwiek duża część tego typu narracji pochodzi z kremlowskich farm trolli, to jednak idee te wrosły w dyskurs polityczny na tyle, że śmiem zaryzykować tezę, że Rosja nie potrzebuje dzisiaj intensyfikować wysiłków, żeby jej narracja była obecna w infoprzestrzeni Zachodu.
Cofnijmy się do wyborów prezydenckich w Polsce. Skrajnie prawicowy kandydat Grzegorz Braun zdobył w pierwszej turze ponad 6% głosów. Dużo i niedużo zarazem – niedużo, bo jednak poparcie na takim poziomie nie daje szansy na skuteczne realizowanie własnej polityki, ale z drugiej strony wybitnie dużo, jak na narrację osadzoną na tezach zbieżnych z dezinformacyjnymi narracjami Kremla, jawnie antyukraińską, powtarzającą wiele kłamstw zrodzonych w Olgino. Czy tym ponad sześciu procentom polskich wyborców naprawdę imponuje zrywanie ukraińskich flag, wyrażających solidarność z napadniętą przez Rosję Ukrainą? Niektórym na pewno tak. Jesienią 2025 roku niektóre sondaże dawały partii Grzegorza Brauna – Konfederacji Korony Polskiej (która do marca 2025 roku współtworzyła partię Konfederacja Wolność i Niepodległość) nawet 10%.
Ale to nie tylko 6% wyborców Brauna, bo antyukraińskie tezy przeniknęły do dyskursu dużej części polskiej sceny politycznej. W Polsce problem ten ma szczególny wymiar – to nie jest tylko jeden z tematów, ale jeden z głównych tematów. Tego typu środowiska polityczne przedstawiają obecność Ukraińców w Polsce jako kwestię bezpieczeństwa – akcentując szczególnie wszelkie przejawy łamania prawa przez obywateli Ukrainy, ale także tworząc fałszywą dychotomię między pomocą Ukrainie, a zapewnianiem bezpieczeństwa Polski.
Sytuacja wygląda inaczej w innych krajach Europy, bo tam kwestie polityki międzynarodowej, wsparcia dla Ukrainy czy nawet bezpieczeństwa w znaczeniu militarnym są dla wyborców zdecydowanie mniej istotne przy podejmowaniu decyzji o poparciu konkretnej partii czy kandydata. Z punktu widzenia Ukrainy, Polski czy państw Bałtyckich może to być nieco zaskakujące. Paradoksalnie na tym także zyskują partie mówiące o odcinaniu się od wojny, zapowiadające brak pomocy dla Ukrainy czy neutralność w stosunkach z Rosją. Wyborcy mają wtedy przekonanie, że to ich własny interes jest najważniejszy dla danej partii – sprawy wewnętrzne, takie jak gospodarka czy służba zdrowia.
Taki stan rzeczy to w pewnym stopniu owoce długofalowej polityki dezinformacyjnej Kremla. Czasem mnie, a czasem bardziej subtelnej. Umiejętnie zasiane podczas pandemii koronawirusa teorie spiskowe, podważające zaufanie do instytucji państwowych dzisiaj objawia się wzrostem poparcia kandydatów „antysystemowych”.
Mark Twain powiedział kiedyś, że kłamstwo może przebyć pół świata, zanim prawda zdąży włożyć buty.
“A lie can travel half way around the world while the truth is putting on its shoes.”
Kłamstwa, nawet sprostowane, zdążą mieć już wpływ na rzeczywistość, pozostawić konkretne wrażenie wśród ludzi. Nie ma znaczenia, czy „Ukrainiec zastrzelił trzy osoby w Katowicach” naprawdę – takiego fake newsa można było ostatnio przeczytać na polskojęzycznej części portalu X. Prawda jest prosta – nie zastrzelił, co potwierdziła policja. Ale wiadomość poszła w świat. A przecież skoro tak często się o tym mówi, to ci Ukraińcy to muszą robić coś złego – takie wrażenie pozostaje w społeczeństwie.
Rosyjska ingerencja w procesy wyborcze na Zachodzie jest faktem, została dobrze opisana i udowodniona. Jednak to nie tylko ingerencja tu i teraz podczas danej kampanii, to wieloletni, długofalowy proces zatruwania społeczeństwa. I niektórzy przyjęli te poglądy, oparte na kłamstwie i manipulacjach, jako swoje własne i zarażają nimi innych. Już bez zaangażowania Rosji, która tylko zbiera owoce swojej wcześniejszej pracy.
PMB



