Jakub Olchowski

Kampanie dezinformacyjno-propagandowe prowadzone przez Rosją jako element działań hybrydowych, używanie informacji jako broni w konfrontacji strategicznej z Zachodem (nie jest to jedyna broń, w tej konfrontacji wykorzystywane są też surowce energetyczne, kultura, religia, język, historia etc.) – nie jest to nic nowego. Od co najmniej kilkunastu lat podnoszą ten problem środowiska dziennikarskie, organizacje pozarządowe, jest to przedmiotem dyskusji w czasie konferencji naukowych. Skala zagrożenia z tym związanego nie była jednak zauważana ani przez szeroką opinię publiczną, ani przez decydentów – także w Polsce. W istocie potrzebna była eskalacja działań ze strony Rosji, która zintensyfikowała wojną hybrydową wobec Zachodu (i Polski), by waga zagrożeń została doceniona. Niestety dopiero pojawienie się we wrześniu 2025 r. rosyjskich dronów nad Polską i towarzyszący im skoordynowany i intensywny atak informacyjny sprawiły, że w Polsce zaczęto tego rodzaju zagrożenia brać „na poważnie”. 

To pozytywny (wreszcie) sygnał, ale w kontekście coraz liczniejszych rozważań, dotyczących skutecznych metod przeciwstawiania się dezinformacji i propagandzie, płynącym z Rosji, warto spojrzeć na problem z szerszej perspektywy. Można otóż zastanowić się nad pytaniem, dlaczego działania dezinformacyjne i manipulacyjne, prowadzone są przez Rosję, są tak skuteczne. Niewątpliwie istotnym czynnikiem jest tu specyfika tych działań, tj. fakt, że Rosja używa dezinformacji w sposób skoordynowany i z premedytacją, angażując w to duże środki materialne i ludzkie. Ponadto, tego rodzaju działania prowadził i Związek Radziecki, i carska Rosja – wypracowano zatem sprawdzone schematy i wzorce. Bez wątpienia też na korzyść Moskwy działa asymetria, wynikająca z fundamentalnej różnicy aksjologicznej między państwami demokratycznymi i autorytarnymi. Immanentną cechą demokracji (a więc, umownie rzecz ujmując – Zachodu) jest wolność słowa. To daje autorytarnym reżimom zasadniczą przewagę: kontrolują własną infosferę, a jednocześnie mogą bez ograniczeń oddziaływać na społeczeństwa demokratyczne, wykorzystując ich otwartość i pluralizm światopoglądowy. Innymi słowy, Zachód ma bardzo ograniczone możliwości manipulowania rosyjskim społeczeństwem, natomiast Rosja może dowolnie (i bezkarnie) wpływać na zachodnią opinię publiczną i nastroje społeczne, kształtując je zgodnie z własnymi potrzebami. W pewnym uproszczeniu: ktokolwiek w Rosji krytykuje rosyjskie władze i chwalił zachodnie wartości, musi się liczyć z utratą wolności (albo i życia); natomiast ktokolwiek na Zachodzie krytykuje zachodnie wartości i instytucje oraz promuje prorosyjskie narracje – korzysta po prostu z przysługującej mu wolności słowa i praw obywatelskich. W sposób oczywisty Moskwa wykorzystuje tę „słabość” Zachodu.

Nie jest to jednak jedyne wyjaśnienie skuteczności działań dezinformacyjnych. Czynników systemowych, politycznych, kultury strategicznej nie można lekceważyć, warto jednak też brać pod uwagę szerszy kontekst. Propaganda i manipulacja nie są wynalazkami XXI wieku. Używane były zawsze i w różnych celach. Każdy szanujący się władca miał nadwornego dziejopisa, który wychwalał swojego pracodawcę i oczerniał jego adwersarzy (co do dziś powoduje ból głowy historyków, próbujących ustalić prawdę). W XX wieku reżimy totalitarne doskonale rozumiały potęgę propagandy – w III Rzeczy jedną z kluczowych postaci był minister propagandy, a w Związku Radzieckim mechanizm propagandy (wspierany terrorem) doprowadzono do perfekcji, nie ograniczając się do manipulowania własnym społeczeństwem, ale wychodząc też na zewnątrz, z wymiernymi sukcesami, zarówno w przypadku społeczeństw (vide zachodni robotnicy blokujący dostawy broni dla walczącej w 1920 r. Polski), jak i elit (vide zachodni intelektualiści wychwalający „komunistyczny raj robotników i chłopów”). To w Związku Radzieckim ukuto określenie „pożyteczny idiota”, odnoszące się do osoby, która wierzy w sowiecką propagandę i przekazuje ją dalej, nieświadoma tego, że jest zmanipulowana. Rzekomo twórcą tego określenia był sam Włodzimierz Lenin, na co jednak nie ma dowodów.

Natomiast to Lenin był bez wątpienia przekonany, że „kino jest najważniejszą ze sztuk”. Widział w filmie potężny instrument oddziaływania na masy – zwłaszcza, jak w przypadku znacznej części populacji Związku Radzieckiego, niepiśmienne. Postęp technologiczny i związany z nim rozwój narzędzi komunikacji i przesyłu informacji stały się kluczowymi instrumentami propagandy – nie tylko dla dyktatorów, ale to oni wykorzystywali je i wykorzystują najbardziej kreatywnie i innowacyjnie – oraz skutecznie.

I to właśnie gwałtowny rozwój technologiczny, dokonujący się w XXI wieku w tempie geometrycznym, dał Rosji armię trolli. Skuteczność tej armii warunkowana jest jednak nie tylko jej wielkością i skalą działalności, ale także przemianami cywilizacyjnymi, towarzyszącymi rewolucji technologicznej, jak również z niej wynikającymi.

W erze informacyjnej zasobem, narzędziem, towarem i bronią jest właśnie informacja – z jednej strony dostęp do informacji jest kluczowy, z drugiej zaś nigdy w historii ten dostęp nie był tak powszechny – przede wszystkim dzięki internetowi. W Polsce w 2024 r. 96% gospodarstw domowych miało dostęp do sieci i aktywnych było ponad 53 mln kart SIM. Ta bezprecedensowa dostępność informacji nie przekłada się jednak na wzrost poziomu wiedzy, wykształcenia czy rozwój samoświadomości społeczeństwa. Przeciwnie, bezustanne bombardowanie informacją ujawnia ograniczenia kognitywne – nie jesteśmy w stanie przetworzyć tej ogromnej ilości informacji, a także selekcjonować, identyfikować i odróżniać informacje prawdziwe od nieprawdziwych. Zjawisko to bywa określane jako „infodemia”, ale bodaj najtrafniej jego istotę oddaje określenie „smog informacyjny” – żyjemy w gęstej mgle informacyjnej, która dodatkowo jest trująca.

Co istotne, nadmiarowi informacji towarzyszy jej spłycanie (określane czasem jako „memizacja” – nie czytamy książek, tylko oglądamy memy), a w dłuższej perspektywie spadek zdolności koncentracji i rozumienia bardziej złożonych komunikatów. W efekcie nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nie rozumie – to oczywiście uproszczenie i przesada, niemniej prowadzone przez Bibliotekę Narodową badania, dotyczące poziomu czytelnictwa Polaków, nie napawają optymizmem. W 2024 r. co najmniej jedną książkę przeczytało 41% Polaków (wliczając uczniów i studentów) – z tym, że ponad połowa z tych osób przeczytało jedną lub dwie książki (najczęściej czytane są powieści obyczajowe i kryminalne). Co oznacza, że większość Polaków nie czyta książek w ogóle. Warto podkreślić, że o ile książki chętniej czytamy w wersji „tradycyjnej”, tj. papierowej, wszelkie inne treści i materiały chętniej w wersji cyfrowej. Cyfrową przestrzenią informacyjną rządzi natomiast zasada „klikalności”, promująca przekaz spłycony, często kontrowersyjny czy radykalny.

W konsekwencji Polacy mają problem ze zrozumieniem czytanego tekstu: z badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego z 2023 r. wynika, że umowę pożyczkową zrozumiało 39% badanych, a wycinek z gazety 47%. Z kolei badania OECD wskazują, że nawet 70% dorosłych Polaków ma problem ze zrozumieniem czytanego tekstu, a niemal 40% posiada w tym zakresie kompetencje, lokujące ich w kategorii tzw. funkcjonalnych analfabetów.

Nakładają się na to błędy poznawcze, m.in. nadmierny optymizm co do własnych umiejętności i wiedzy czy skłonność do uważania za fakty opinii, które są nam bliskie i które podzielamy. Jednocześnie w złożonej i niepewnej rzeczywistości pojawia się tendencja do szukania łatwych odpowiedzi na trudne pytania, a strach i niepewność skłaniają do kierowania się emocjami i do szukania „winnych”. Wszystko to niezmiernie łatwo jest wykorzystać, posługując się np. mediami społecznościowymi.

Tu z kolei warto zauważyć, że o ile teorie spiskowe istniały zawsze i także one nie narodziły się dopiero w XXI wieku, to ich popularność rośnie właśnie teraz, dzięki rozwojowi technologicznemu i internetowym platformom. Szczególne znaczenie miał tu okres pandemii COVID-19: towarzyszące jej, z jednej strony, strach i niepewność oraz z drugiej strony, często chaotyczne i niespójne działania rządów, doprowadziły do eksplozji popularności wszelkich teorii spiskowych. Natychmiast zostało to wykorzystane przez rosyjską machinę dezinformacyjno-propagandową do polaryzowania społeczeństw zachodnich, podważania zaufania do instytucji itp. – przygotowana wówczas rozległa sieć różnorodnych podmiotów, nawołujących do „włączenia myślenia”, jest obecnie wykorzystywana m.in. do propagowania treści antyzachodnich, antyukraińskich i prorosyjskich.

Efektem tych wszystkich procesów jest rosnąca rola i znaczenie mediów społecznościowych, które: a) spłycają przekaz; b) promują treści krzykliwe, nacechowane emocjonalnie (najlepiej negatywnie), skrajne; c) umożliwiają szerokie upowszechnianie każdego rodzaju treści, w tym szkodliwych, niebezpiecznych, fałszywych czy bezwartościowych; d) przyczyniają się do tworzenia „baniek informacyjnych” (filtrujących), pogłębiających radykalizację i polaryzację społeczną.

Logika mediów społecznościowych, de facto służąca interesom (i zyskom) swoich właścicieli – wielkich korporacji technologicznych, przejmowana jest, w pogoni za „klikalnością”, przez pozostałe media. Rzetelne dziennikarstwo jest wypierane przez mniej wymagające, ale bardziej atrakcyjne treści.  

Konsekwencją jest nie tylko rosnąca podatność społeczeństw na manipulację i dezinformację. Skutki będą długofalowe: ignorancja wypierająca wiedzę, „influenserzy” wypierający ekspertów, agresja, podziały społeczne, atomizacja społeczeństw, zanik zaufania społecznego. Odrębna kwestia to rola gwałtownie rozwijającej się sztucznej inteligencji – według szacunków firmy McKinsey globalne zapotrzebowanie na moc obliczeniową potroi się do 2030 – a 70% tego zapotrzebowania będzie związane z rozwojem SI. Warto przy tym zauważyć, że bazy danych także można odpowiednio „nakarmić” – i są dowody, że ma to miejsce.

Niewątpliwie nie są to wszystkie powody skuteczności rosyjskiej dezinformacji. Niemniej warto mieć na uwadze, że Rosja, konsekwentnie i efektywnie, wykorzystuje słabe punkty Zachodu – w tym przypadku absolutyzowanie wolności słowa i rosnącą potęgę
„big techów”, generujące niebezpieczne przekonanie, że każdej opinii należy wysłuchać i z każdą opinią się liczyć, a przede wszystkim należy na tym zarobić.

Musimy sobie też zdać sprawę z tego, że ludzie, którzy nie potrafią przeczytać książki, mają problem ze skupieniem się, krytycznym selekcjonowaniem informacji, ulegają emocjonalnym nagłówkom, a wiedzę czerpią z memów – są ekstremalnie podatni na dezinformację i manipulację. I nie jest to winą Rosji.