Kilkanaście dni przed rosyjską inwazją zaproponowano mi przeprowadzenie wywiadu z rosyjskim dysydentem, który kiedyś doradzał Putinowi, a dziś uchodzi za jego wielkiego wroga. Były kremlowski doradca przez trzy godziny tłumaczył mi, że informacje o przygotowywaniu przez Rosję ataku na Ukrainę to wytwór propagandy ustalonej pomiędzy Putinem i Bidenem. Doradca (w towarzystwie amerykańskiego wojskowego na emeryturze) z mocnym przekonaniem zapewniał, że Rosja nie ma odpowiedniego potencjału do ataku na Ukrainę, a zdjęcia rosyjskich wojsk w pobliżu granic Ukrainy to wielka mistyfikacja. W rzeczywistości żadnej wojny nie będzie, Biden otrzyma pokojową Nagrodę Nobla, a Putin politycznie i tak wessie Ukrainę, bo układ amerykańsko-rosyjski jest dogadany.

Trzeba przyznać, że cała opowieść w sumie była dosyć dobrze skomponowana, wpisywała się w powszechny sceptycyzm co do wojny i odpowiadała na tą naszą naturalną niewiarę w czarne scenariusze. Jednak nie zdecydowałem się na publikację tego wywiadu – po jeszcze głębszych przemyśleniach uznałem, że te teorie raczej wyglądają na usypianie czujności i są jednak mocno sprzeczne z faktami. Z byłego doradcy biło bezkrytyczne uwielbienie dla Trumpa i niechęć do Bidena. Być może zresztą ten fakt był motywacją do zaprzeczania faktowi zbliżającej się tragedii.

Nie lubimy słuchać czarnych scenariuszy. Wolimy żyć w przekonaniu, że one nas nie dotyczą. Nie wiemy jaka motywacja kierowała prezydentem Wołodymyrem Zełenskim, gdy nie chciał słuchać ostrzeżeń Zachodu, że zbliża się atak Rosji. Zapewne gdyby te ostrzeżenia potraktować poważniej Ukraina byłaby w innym położeniu. Nie pomagało wysyłanie ostrzeżeń kanałami dyplomatycznymi, nie pomogły „przecieki” do najważniejszych mediów na świecie. Oficjalny Kijów twierdził, że zagrożenia inwazją nie ma. Dziś samo zadawanie pytań jak było można zignorować przestrogi, wywołuje ostrą reakcję i oskarżenia o przygrywanie rosyjskiej propagandzie. Szczególnie, że sam Wołodymyr Zełenski stał się bohaterem dla prawie całego ukraińskiego społeczeństwa i opinii międzynarodowej i symbolem walki przeciwko rosyjskiemu najeźdźcy.

Rzeczywiście trzeba uważać, by nie grać w jednej orkiestrze z Moskalami, jednak to nie oznacza, że należy zrezygnować z krytycznego myślenia. Ciężko przecież uznać, że ubiegłotygodniowa wypowiedź prezydenta Bidena o tym jak ostrzegał prezydenta Zełenskiego miała by być inspirowana rosyjskimi służbami. Zwłaszcza, że opisuje ona zweryfikowane już wydarzenia: Waszyngton uprzedzał Kijów przed rosyjską inwazją, a Kijów tego słuchać nie chciał. Być może dzisiaj Ukraina byłaby lepiej przygotowana do obrony, a dostawy zachodniej broni na Ukrainę dotarłyby wcześniej. Swoją drogą ciekawe, że na Ukrainie chyba nikt nie poniósł konsekwencji lekceważenia rosyjskiego niebezpieczeństwa. Można przecież domniemywać, że gdy Wołodymyr Zełenski odpowiadał publicznie prezydentowi USA, że on wie lepiej czy Rosjanie zaatakują czy nie, opierał się na danych dostarczonych przez swoich współpracowników, czy też własne służby. Należy mieć nadzieję, że dzisiaj ci ludzie nie są wciąż w kręgu doradców ukraińskiego prezydenta, chociaż wiele wskazuje na to, że niestety ta nadzieja jest płonna.

Nie da się też pewnych faktów całkiem przemilczeć. Na przykład długiego nieskrępowanego funkcjonowania w ukraińskich elitach Medwedczuka i innych prorosyjskich polityków (powstaje pytanie z kim oni utrzymywali swoje kontakty i gdzie dzisiaj są ci ludzie), wspierania przez lata moskiewskiego prawosławia, które jest ostoją rosyjskich służb, czy niechęć do wypierania z przestrzeni publicznej i medialnej „ruskiego miru”. O skali infiltracji przez Rosjan ukraińskich nowych elit dobitnie świadczy fakt zdrady deputowanego Rady Najwyższej z prezydenckiej frakcji Sługi Narodu Oleksija Kowalowa, który stwierdził, że Rosja na Chersońszczyźnie jest na zawsze i oficjalnie przyznał się do kontaktów z przedstawicielami Putina, czy sprawa generała SBU Andrija Naumowa, zaufanego współpracownika prezydenta Zełenskiego, który z Ukrainy uciekł dzień przed inwazją, a teraz znów się stał sławny za sprawą złapania go (właśnie, czy na pewno złapania) w Serbii. W otoczeniu prezydenta Zełneskiego wciąż są osoby, które słynęły ze swoich dobrych relacji i biznesów z Rosją. Niektórzy z nich dziś prezentują się jako wielcy orędownicy Zachodu, w tym współpracy z Polską. A jednak gdzieś coś w duszy podpowiada, że lepiej by było, żeby swoje nowe poglądy mogli przez jakiś czas udowadniać gdzie indziej, a nie na międzynarodowych salonach.

Paweł Bobołowicz

Fot. pixabay.com