17 września Białoruś obchodziła Dzień Jedności Narodowej. Święto jest nowe, wpisane  do oficjalnego kalendarza dopiero trzeci rok, a obchodzone po raz drugi. Białoruski pion ideologiczny i propagandowy z tej okazji cały tydzień spędził na przejażdżkach rowerowych, flash mobach, czytaniu poezji, rysowaniu obrazków i demonstrowaniu jedności, która po 2020 roku pozostała tylko w białoruskiej telewizji. Więcej niż słowa „jedność” tego dnia słychać było słowa „Polska” i „Polacy”, którzy „masakrowali Białorusinów aż do 17 września 1939 r., czasu przybycia wyzwoleńczej Armii Czerwonej”. W tym roku Dzień Jedności Narodowej w białoruskiej propagandzie bardziej przypominał Dzień Nienawiści do Polaków.

Władze białoruskie mają trudności z jednością narodową po 2020 roku: nie wszyscy Białorusini docenili masowe rozpędzanie pokojowych protestów, nieludzkie represje oraz obskurantyzm władz i policji. Po ucieczce z kraju setek tysięcy ludzi społeczeństwo białoruskie również zostało podzielone geograficznie. Po tym, jak Białoruś udzieliła wsparcia Rosji w wojnie z Ukrainą, rozłam nastąpił także w kwestii militarnej. „Przywódca wszystkich Białorusinów” nie był z tego zadowolony, próbował zawrócić tych, którzy wyjechali do zagranicy, wymyślił nawet specjalną komisję ds. powrotu, obiecał spokojne niebo tym, którzy boją się wojny, i wszyscy ci, którzy mu nie uwierzyli lub uwierzyli i powrócili, byli po prostu wtrącani do więzienia. Aby ostatecznie utrwalić zwycięstwo jedności władzy nad Białorusinami, brakowało jednego – święta.  

9 maja, Dzień Zwycięstwa, nie nadawał się na takie zjednoczenie narodowe, gdyż w ciągu ostatnich 20 lat narracja militarna reżimu znudziła się nawet najbardziej zagorzałym zwolennikom reżimu, a ludzi nie dało się zwabić na parady i koncerty nawet przy pomocy dni wolne i pieniądze. Ta sama historia dotyczy Dnia Niepodległości, który Łukaszenka przesunął z faktycznego dnia przyjęcia deklaracji suwerenności państwa, 27 lipca, na dzień wyzwolenia Mińska od hitlerowskich najeźdźców, 3 lipca. Mało kto chciał wysłuchać kolejnego przemówienia o tym, że Białoruś nie została pokonana i że wszędzie są wrogowie, a także wspólnie zaśpiewać hymn i ubrać się w kolory oficjalnej flagi państwowej, pod którą rozstrzeliwano ludzi  na ulicach Mińska w 2020 roku.

Po brainstormie administracja Łukaszenki zdecydowała się wymyślić nowe święto – Dzień Jedności Narodowej i obchodzić go 17 września. Jest powód historyczny: tego dnia w 1939 roku na mocy paktu Rebentrop-Mołotow Zachodnia Białoruś została przyłączona do BSRR. W oficjalnej propagandzie przedstawiano to jako wyzwolenie Zachodniej Białorusi przez Armię Czerwoną, nie zdając sobie sprawy, jakim represjom poddawał Białorusinów rząd radziecki. Ponadto władze białoruskie nie ukrywały, że wybrały ten dzień, aby rozzłościć Polaków, dla których 17 września jest dniem żałoby.

Ponieważ święto jest nowe, jego element ideologiczny nie został jeszcze do końca dopracowany, to znaczy nikt nie jest w stanie dokładnie wyjaśnić, kto i dlaczego się zjednoczył w momencie. Dlatego oparli się na części historycznej: bez przerwy opowiadano i pokazywano, jak źle żyło się mieszkańcom Zachodniej Białorusi pod „polskim uciskiem” do 1939 roku. Ogromu nienawiści wobec Polaków, jaki usłyszano tego dnia, prawdopodobnie nigdy nie było w białoruskiej przestrzeni informacyjnej. Wcześniej taką retorykę stosowano jedynie wobec hitlerowskich Niemiec, kiedy trzeba było pokazać okrucieństwa nazistów podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

W swoim przemówieniu Łukaszenka przypomniał Polakom okropności historii: „Czy możemy zapomnieć, jak ostrzeliwano z armat białoruskie wsie, jak bito białoruskie dzieci w polskich szkołach, jak znęcano się nad Białorusinami, Rosjanami i Ukraińcami w polskim obozie koncentracyjnym  Bereza Kartuska?” Co prawda Łukaszenka starał się wyglądać jako rozjemca i zauważył, że „w imię przyjaźni z narodem polskim Białoruś przeszła ten ból”. Zaprosił sąsiadów «ponownie do przyjaźni, jak to było w najlepszych czasach naszej historii». Jego przemówienie jednak na scenie natychmiast ustąpiło miejsca opowieściom, że Polacy są mordercami narodu białoruskiego, w całej okazałości opisano nadużycia w obozie Berezа Kartuska, ale prawda ta opowieść pozostawiła wrażenia, że ​​więźniowie aresztu śledczego na Okrestina w tych samych słowach opisywali nadużycia, jakich dopuścili się zwolennicy Łukaszenki w sierpniu 2020 r. wobec Białorusinów. Wycieczka historyczna okazała się mieć podwójne znaczenie. A poza tym otwarte pozostaje pytanie: jak dalej żyć z sąsiadami, bo Łukaszenka mówi jedno, a jego propaganda jest trochę inna, bo nie nadąża za geopolitycznym przesłaniem swojego przywódcy.

Jeżeli władze białoruskie nadal planują obchody Dnia Jedności Narodowej, to warto poszukać bardziej przekonującej podstawy dla tego święta niż antypolska retoryka. Bo nie jest jasne, jak nienawiść do Polski może zjednoczyć Białorusinów, których tam mieszka i pracuje dziesiątki tysięcy, a okresowo przyjeżdżają kolejne dziesiątki tysięcy. Poza tym, jeśli weźmiemy pod uwagę mieszkańców Zachodniej Białorusi – obwodów brzeskiego i grodzieńskiego – to dzisiaj mają oni więcej pytań do władz białoruskich niż do polskich, gdyż w tych obwodach w 2020 roku doszło do najbardziej masowych protestów po Mińsku. I wreszcie, niezależnie od tego, jak bardzo rząd białoruski walczy ze wszystkim polskim, nauczyciele języka polskiego na Białorusi nie pozostają dziś bez pracy. 

W Dniu Jedności Narodowej zastępca szefa administracji Łukaszenki Olga Czuprys powiedziała, że ​​„wszyscy dzisiaj patrzą na Białoruś z zainteresowaniem, bo tak niezwykłych świąt jest niewiele na świecie”. Nawet nie ma nic do dodania. Pozostaje jedynie oczekiwanie, że to święto, stworzone przez reżim Łukaszenki, zniknie wraz z nim. 

OS