Latem 2009 r. starszy szeregowy Beau Bergdahl opuścił swój posterunek w prowincji Paktika, twierdząc, że nie może zaakceptować brutalnego, jego zdaniem, postępowania sił amerykańskich wobec afgańskiej ludności. Następnych pięć lat spędził wśród talibów. Co łączy go z szeregowym Emilem C.? Wbrew pozorom niewiele. Sprawa Bergdahla do dziś budzi kontrowersje, a on sam został „tylko” wydalony ze służby przez sąd wojskowy. Emil C. ścigany jest listem gończym i jeśli pojawi się w Polsce, zapewne czeka go wieloletnie więzienie. Zapewne też, i to akurat podobieństwo, raczej nie może, będąc „po tamtej stronie”, decydować o swoim losie, ma tam bowiem konkretną rolę do odegrania.

Jego dezercja skłania jednak do co najmniej dwóch refleksji. Po pierwsze, dezinformacja i propaganda to potężne narzędzia, ale trzeba mieć (i potrafić) więcej. To narzędzia, w dużej mierze, o charakterze asymetrycznym, a więc „broń słabszych”, jednak ich skuteczność w wymiarze strategicznym zależy od posiadania i wykorzystania także innych zasobów, już „twardszych”. Zależy też od przebiegłości i doświadczenia – Rosja wielokrotnie już realizowała scenariusz składania Zachodowi ofert dialogu i współpracy, w istocie będących ultimatum nie do przyjęcia, a następnie sprawnego propagandowo ustawiania się w roli ofiary, która musi się bronić przed agresywnymi zapędami wrogów. Niemniej za tymi działaniami Rosji stoją realne instrumenty wpływu – na wielu płaszczyznach.

Za białoruską propagandą nie stoi nic – albo bardzo niewiele (odrębną kwestią pozostaje to, czy ma to jeszcze właściwie jakieś znaczenie). Brakuje też know how i choćby odrobiny finezji – w głośnym, pierwszym wywiadzie dla białoruskiej telewizji Emil C. mówił zupełnie co innego niż czytał rosyjskojęzyczny lektor – nieskładnie i chaotycznie opowiadał o pijaństwie i bałaganie po polskiej stronie, ale nie o zabijaniu imigrantów – to „dopisali” propagandyści Łukaszenki. Szybko zostało to zauważone w Polsce (w czym zasługa przede wszystkim Piotra Pogorzelskiego), a i społeczeństwo białoruskie w niewielkim stopniu wierzy rządowym mediom, ale czy wychwycili to np. odbiorcy na Zachodzie? Bez wątpienia zatem Emil C. zrobił Łukaszence świąteczny prezent, dostarczając propagandowego paliwa – skorzystała z tego skwapliwie także Rosja. Sama postać szeregowego jest tu najmniej istotna, jest typowym poputczikiem, który odegra swoją rolę, zostanie przeżuty i wypluty. Z nim czy bez niego, Łukaszenka będzie kontynuował antypolską ofensywę propagandową, która w istocie trwa, z różnym natężeniem, od niemal dwudziestu lat. A obarczanie Polski (i Zachodu) za kryzys na granicy będzie tylko jednym z wielu elementów tych działań.

Po drugie, sprawa Emila C. jest jednak porażką wizerunkową Polski, a przede wszystkim armii. Co prawda, inaczej niż w przypadku Bergdahla, nie ma wątpliwości, niuansów i kontrowersji co do istoty czynu, którego dopuścił się Emil C., jest natomiast szereg pytań. Przede wszystkim, dlaczego taki człowiek znalazł się w wojsku? Biorąc pod uwagę doniesienia o jego konfliktach z prawem i o tym, że chciał odejść ze służby – nikt o tym nie wiedział w jego otoczeniu? Gdzie byli przełożeni i kontrwywiad wojskowy? Nawiasem mówiąc, doniesienia te także wyglądają źle wizerunkowo, ale bynajmniej nie chodzi o wizerunek dezertera – ich nagłe pojawienie się przypomina raczej gwałtowne poszukiwanie sposobów zażegnania sytuacji kryzysowej – co podważa wiarygodność takich informacji. Jeśli szeregowy miał problemy psychiczne (co nie jest wykluczone) – o tym także nie wiedziano? A jeśli pracował dla obcych służb (co chyba jednak mało prawdopodobne) – również nikt nie miał pojęcia? Tego rodzaju sytuacje w nienajlepszym świetle stawiają armię i podkopują jej wiarygodność. Szczególnie w kontekście deklaracji zwiększenia liczebności polskich sił zbrojnych – chcemy zbudować armię, liczącą 300 tys. żołnierzy, podczas gdy nawet do obecnej, ponad dwukrotnie mniejszej, jak widać trzeba przyjmować ludzi, niegodnych noszenia munduru? Przypomnijmy też, że w listopadzie 2021 r. zmarł polski żołnierz, służący w strefie przygranicznej – miał 3,6 promila alkoholu w organizmie. Być może to zupełnie wyjątkowy incydent. Nie zmienia to faktu, że bardzo ochoczo, szeroko i z wyraźną satysfakcją oraz odpowiednim komentarzem został nagłośniony przez media rosyjskie i białoruskie. Dopuszczając do takich sytuacji sami dostarczamy amunicji dla antypolskiej propagandy. I warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: Polacy skupili się na sprawie dezertera Emila, reagując często bardzo emocjonalnie i wręcz karykaturalnie, ale jednocześnie wydają się nie pamiętać o kwestii stokroć ważniejszej – w białoruskich więzieniach gniją nasi rodacy. Bez wątpienia znaczna część tych oburzonych, którzy żądają dla Emila C. natychmiastowej kary śmierci, nawet o tym nie wie. I znów zyskuje na tym Łukaszenka.

dr Jakub Olchowski

fot. Tadeusz Giczan/Twitter