Rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa na swoim kanale w Telegramie skomentowała odpowiedź francuskiego Ministerstwa ds. Europy i Spraw Zagranicznych na pytanie grupy senatorów ws. działalności grup neonazistowskich na Ukrainie:  

Jak wynika z odpowiedzi „na Ukrainie są grupy neonazistowskie” (co najwyraźniej nie szczególnie niepokoi Paryż), ale ich popularność „nie przekracza średniej europejskiej”, a i działania antysemickie na Ukrainie zdarzają się „rzadziej niż w Europie”. Podpis: Minister Spraw Zagranicznych Jean-Yves Le Drian.  

Teraz już sama jestem w szoku, bo o batalionie „Azow” wszyscy wiedzą od dawna, ale o tym, że w Europie jest jeszcze gorzej – nie. <…> 

Ciąg dalszy odpowiedzi ministra również brzmi absurdalnie. Podobno fakt, że Zełenski doszedł do władzy w sposób demokratyczny, świadczy o braku neonazizmu na Ukrainie. Ta część odpowiedzi wywołuje nie tylko szok, ale także śmiech. Chciałabym przypomnieć francuskim znawcom historii, że w jednym z krajów europejskich w latach 30. XX wieku do władzy doszedł w najbardziej demokratyczny sposób pewien człowiek. Właśnie ten, który później podbił połowę Francji – o tym chyba powinni pamiętać w Paryżu. Trudno zaprzeczyć, że za jego rządów nie było neonazizmu – był w jego czasach zwykły nazizm. Ten wynik demokratycznej selekcji zniszczył miliony ludzi, a gdyby nie został on powstrzymany przez naród radziecki, który wypchnął nazistowską gadzinę do jej gniazda i wykończył ją w jej własnym legowisku, to i Francja, i cała Europa, a wraz z nimi Azja, Afryka itd., byłyby nadal zniewolone. 

Prawdomierz: nieprawda

Zacharowa starannie próbuje nie dostrzegać sensu słów Le Driana o dojściu Zełenskiego do władzy w sposób demokratyczny. Francuski minister podkreśla fakt, że ​​wybory prezydenckie na Ukrainie z imponującą liczbą 73,22% głosów w drugiej turze wygrał kandydat, który nigdy nie ukrywał ani swojego żydowskiego pochodzenia, ani tego, że jego ojczystym językiem jest rosyjski. Jest to bezwarunkowy dowód niepopularności na Ukrainie neonazistowskich idei.  

Jeśli chodzi o dojście Hitlera do władzy w sposób demokratyczny, to Zacharowa powtarza tutaj dość powszechny mit historyczny. W wyborach prezydenckich w 1932 roku Hitler przegrał z bezpartyjnym kandydatem Paulem von Hindenburgiem. W wyborach do Reichstagu w listopadzie 1932 roku NSDAP zajęła, a i owszem, pierwsze miejsce, ale wynik 33,09% głosów i niechęć innych partii do zawarcia koalicji z nazistami nie pozwoliły tej partii na utworzenie rządu.  

Naziści rozpatrywali wynik wyborów jako porażkę. Joseph Goebbels pod koniec 1932 roku w swoich pamiętnikach przedstawiał następującą ocenę sytuacji: „wszelkie nadzieje całkowicie zniknęły”, „jesteśmy na ostatnim tchu”, „brak pieniędzy, nikt nie daje kredytu”.  

Jednak ze względu na stanowisko komunistów, którzy otrzymali 16,86% głosów i kategorycznie odmówili utworzenia koalicji z socjaldemokratami, którzy otrzymali 20,43%, nie udało się stworzyć rządu, który uzyskałby poparcie większości parlamentarnej. Niemcy znalazły się w sytuacji kryzysu rządowego. Von Hindenburg mianował bezpartyjnego kanclerza Kurta von Schleichera, który w poprzednim rządzie Franza von Papena był ministrem obrony. Rząd von Schleichera, niecieszący się poparciem Reichstagu, utrzymywał się przez dwa miesiące. 

Po tym, w wyniku intryg von Papena, niezadowolonego ze swojej dymisji, von Hindenburg (pod koniec stycznia 1933 roku) nieoczekiwanie dla samych nazistów, zaproponował Hitlerowi stanowisko kanclerza w gabinecie mniejszości parlamentarnej. Von Papen otrzymał stanowisko wicekanclerza. 

W tym samym czasie von Hindenburg wyznaczył na 5 marca 1933 roku przedterminowe wybory parlamentarne. 27 lutego podpalono budynek Reichstagu, a naziści o podpalenie oskarżyli Partię Komunistyczną, uzasadniając to faktem, że bezpośrednim sprawcą podpalenia był holenderski komunista Marinus van der Lubbe. Istnieją różne wersje tej zbrodni: według jednej z nich podpalenie było prowokacją zorganizowaną przez nazistów, według drugiej van der Lubbe był chorym psychicznie samotnikiem. Ale, tak czy inaczej, naziści wykorzystali tę sytuację jako potężne narzędzie propagandowe. 

Von Hindenburg na polecenie Hitlera podpisał dekrety „O ochronie narodu i państwa” oraz „Przeciw zdradzie narodu niemieckiego i intrygom zdrajców ojczyzny”, znoszące nienaruszalność osoby i mienia, wolność zgromadzeń, zrzeszania się, wypowiedzi i prasy oraz tajemnicy korespondencji. Aresztowano około 10 000 dysydentów, w tym komunistycznego przywódcę Ernsta Thälmanna. 

Jednak w wyborach 1933 roku naziści ponownie nie uzyskali absolutnej większości, zdobywając jedynie 43,91% głosów. Socjaldemokraci otrzymali 18,25%, a już praktycznie zdelegalizowani komuniści – 12,32%. Ale głosy oddane na komunistów zostały uznane za nieważne i przekazane NSDAP. Tylko w ten sposób nazistom udało się uzyskać zwykłą większość w Reichstagu. 

Naziści nadal nie mieli konstytucyjnej większości – 2/3 głosów. Udało się im jednak uchwalenie ustawy o przyznaniu kanclerzowi nadzwyczajnych uprawnień, w tym prawa do wydawania ustaw bez zgody Reichstagu. Podczas głosowania nad tym projektem w hali znajdowały się uzbrojeni bojówkarze SA i esesmani. W maju zostały zdelegalizowane związki zawodowe, a w lipcu wszystkie partie poza NSDAP. 

W sierpniu 1934 roku zmarł prezydent von Hindenburg, a Hitler, zamiast rozpisać przedterminowe wybory prezydenckie, przejął władzę prezydencką i ogłosił się jedynym przywódcą narodu. 

W ten sposób naziści doszli do władzy — nie w drodze demokratycznych wyborów, ale poprzez zakulisowe intrygi, a następnie przez zamach stanu.  

Źródło: Jurij Bierszydskij dla The Insider