Zrzut ekranu ze strony Centrum Analitycznego Lewada

Źródło: Iwan Dawydow, dla Otwarte Media

Telewizja tradycyjnie opowiada Rosjanom o biedzie Ukraińców i juncie. Ale to już nie jest skuteczne – sąsiedzi mają do siebie coraz lepszy stosunek.

Wyniki wspólnej ankiety Lewada-Center i Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii (KIIS) na temat tego, jaki stosunek mają Rosjanie i Ukraińcy do siebie nawzajem, do krajów sąsiednich, do władz w nich i jak widzą przyszłość stosunków rosyjsko-ukraińskich są dość nieoczekiwane i mocno odbiegają od obrazu serwowanego przez telewizję.

Ukraina telewizyjna

Przegląd poniedziałkowych programów i dyskusji daje poniższy obraz. W Pierwszym programie rosyjskiej telewizji „Wriemia Pokażet” („Czas pokaże”). Nieznany ekspert krzyczy z pianą na ustach: „Jak Hitler doszedł do władzy?! Kto go sfinansował?! Jaka jest różnica?!” Po minucie oglądania okazuje się, że Hitler doszedł do władzy w taki sam sposób, jak Petro Poroszenko, a ich reżimy niewiele się różnią. Możemy przełączać. W „Rosji 24” ładnie wyglądający prezenter: „Po krótkiej reklamie opowiem, jak ukraińscy schizmatycy podbijają prawosławne cerkwie”. Show Norkina w NTV nie zaskoczy – od samego początku istnienia programu wszystkie rozmowy dotyczą Ukrainy.

Propaganda działa na standardowych wzorcach, nie zmieniają się ani tematy, ani sposób ich wyświetlania.

Jeśli długo oglądamy telewizję, można uwierzyć, że Rosja nie istnieje. Jest tylko jedna bezkresna Ukraina, gdzie oszalały banderowiec wykrzykując nazistowskie slogany idzie bezcześcić dawne świątynie.

Propaganda napiera, ale czy skutecznie? Na to pytanie częściowo odpowiada badanie Lewady i KIIS.

Sukcesy propagandowe

„Lewada” regularnie monitoruje, kogo Rosjanie uważają za swoich głównych wrogów. Na pierwszym miejscu od wielu lat są Stany Zjednoczone. Ale od czasu, gdy głównym tematem rosyjskiej telewizji stało się wykrywanie „krwawej junty kijowskiej” drugim już jest Ukraina. Jest to zrozumiałe, choć nie mieści się w głowie.

Są też bardziej rażące przykłady. Już nie Lewada-Centrum, ale Ogólnorosyjskie Centrum Badań Opinii Społecznej (VCIOM) regularnie informuje, z jakich krajów, według Rosjan, jest zagrożenie agresji zbrojnej. W 2015 roku Ukraina po raz pierwszy znalazła się na liście potencjalnych agresorów – spośród tych, którzy obawiali się ataku, 10 % oczekiwało go ze strony ukraińskich najeźdźców. Co więcej, ich liczba wzrastała, a w roku 2017 sięgnęła szczytu – spośród osób, które były przekonane, że będzie jakaś wojna, 31% uznało, że właśnie z Ukrainą.

Jest to wskaźnik najwyższej skuteczności propagandy państwowej: zaledwie kilka lat wystarczyło, by w Rosji pojawili się ludzie poważnie zakładający, że Ukraina może zaatakować Rosję. A takich jest nie mało.

Wszystko gra, wszystko działa – prezenterzy, eksperci telewizyjni i deputowani mogli być z siebie dumni. Sceptycy szydzili z ich metod, ale te metody działały. Nienawiść zakorzeniła się, militaryzacja świadomości stała się rzeczywistością. Wydawało się, że nie ma czegoś bardziej absurdalnego niż ukraińscy najeźdźcy, ale Rosjanie uwierzyli w te i inne horrory telewizyjne. Nie zauważyli nawet kontrowersji: od lat mówiono im, że armia ukraińska, to dziwadła na zardzewiałych czołgach radzieckich, które nadają się jedynie do walki z ludnością cywilną Donbasu podczas gdy Rosjanie, dzięki wysiłkom Władimira Putina i Siergieja Szojgu, mają najlepszą broń w rękach najbardziej oddanych żołnierzy.

Propaganda w ogóle nie boi się sprzeczności. Jej zadaniem nie jest tworzenie spójnego światopoglądu, ale wprowadzenie odbiorcy w atmosferę strachu i nienawiści. By bał się pozostać bez ojcowskiej ochrony władz i nienawidził jej wrogów.

Wiotczejąca nienawiść

Propaganda, jak widzimy – wystarczy włączyć telewizor – się nie zmieniła. Przez jakiś czas na liście tematów wśród niekończących się dyskusji o Ukrainie była też Syria, ale ostatecznie straciła na znaczeniu. Najbardziej błaha wiadomość z Ukrainy przyćmiewa wszystkie pozostałe: ukraińska kampania wyborcza jest opisywana tak szczegółowo, że poza zainteresowaniem pozostają nawet wybory Putina. Mniejsza z wyborami prezydenckimi, nawet wybór uczestnika z Ukrainy na Eurowizję w rosyjskiej telewizji był wałkowany przez kilka dni. Zaryzykowałbym przypuszczenie, że nawet dłużej niż w telewizji ukraińskiej.

Ale zainteresowanie słabnie. Pięć lat po aneksji Krymu, a w Moskwie, zamiast radosnych demonstracji, trwa festiwal gastronomiczny. Jak się okazuje, jeśli mieszkaniec rosyjskiej stolicy nie zostanie zwabiony na czebureka, nie przyjdzie na tak ważne uroczystości państwowe. A co najważniejsze, według socjologów, nie cieszy się zainteresowaniem główny produkt rosyjskich propagandystów – nienawiść do sąsiedniego kraju i jego mieszkańców.

Właściwie tego właśnie dotyczyło wspólne badanie Lewady i KIIS.

Ponad połowa Rosjan – 55% – ma do Ukrainy „złe” lub nawet „bardzo złe” nastawienie. Ale w ubiegłym roku było ich 60%. Zaś odsetek osób, które określiły swoje nastawienie jako „dobre” lub „bardzo dobre” wyniósł 34% w porównaniu z 28% w ubiegłym roku.

Jednocześnie 52% respondentów chce, aby oba kraje były niezależne, ale przyjazne i miały otwarte granice.

A oto całkowita porażka propagandy – 82% Rosjan ma „dobry” lub „bardzo dobry” stosunek do Ukraińców.

I co jest mniej spodziewanie, ale także napawające optymizmem badanie opinii społecznej wśród Ukraińców przeprowadzone przez KIIS daje podobne wyniki. 77% ma „dobry” lub „bardzo dobry” stosunek do Rosjan. W Rosji nie lubią obecnych władz Ukrainy, i to dość mocno. Wcale nie jest zaskakujące, że ukraińscy respondenci wcale nie lubią niniejszych władz Rosji. Jednak, po pierwsze, ma to sens: ich władz kochać nie musimy, oni zaś naszych nie mają za co. Po drugie, jest to także dobra wiadomość.

Spalony telewizor

Dobra wiadomość dla mieszkańców Rosji, za to zła dla rosyjskiej propagandy. Uniwersalne zaklęcie „przecież nie chcecie, aby było tak, jak w Kijowie” działało dobrze, dopóki życie w kraju pozostawało znośne. Opowieści o okrucieństwach i kłopotach innych ludzi były pocieszające. Ale zabawa w geopolitykę, która rozpoczęła się właśnie od Krymu, zaprowadziła Kreml do ślepej uliczki, z której trudno się wydostać. I sens odpowiedzi na pytanie o Kijowie się zmienił. „Nie chcemy, by było jak w Kijowie – mówią Rosjanie swoim władzom, głosując przeciwko moskiewskim wysłannikom w wyborach regionalnych i wychodząc na demonstracje. – Nie chcemy się oglądać na Kijów. Chcemy, byście przypomnieli sobie, że mieszkacie w Rosji i spróbowali rozwiązać nasze problemy”. Kolejnym krokiem, który rok temu wydawał się nie do pomyślenia, a teraz wcale nie wygląda na niemożliwy, jest odpowiedź: „Tak, chcemy, by było tak, jak w Kijowie. Chcemy, aby obywatele mogli zmienić swoje władze”.

Na taką odpowiedź władze nie mają riposty, a propaganda – nowego chwytu. Telewizja mówi Rosjanom o biedzie zwykłych Ukraińców, ale Rosjanie są coraz bardziej zajęci własną biedą. I rzeczywiście, nie potrzeba nic więcej, aby Rosjanin przestał postrzegać Ukraińca jako wroga. Nie było nawet konieczne wyłączanie telewizora: wystarczyły wewnętrzne problemy, aby się od niego oderwać.

Niedawno redakcja „Otwartej Rosji” opublikowała opowiadanie praktykantki z programu „Czas pokaże”, która przez całe dni szukała „poprawnych Ukraińców”. Takich, którzy mogliby opowiedzieć w telewizji, jak jest im ciężko. Albo, przeciwnie, o tym, jak nienawidzą wszystkiego co rosyjskie. Nie odniosła w tym temacie sukcesów, a co najważniejsze, takich Ukraińców potrzebują wyłącznie twórcy programów telewizyjnych. Widzowie mają inne kłopoty.

I trochę śmieszne jest to, że to władze do tego doprowadziły.

Nie będziemy zgadywali, co myślą ukraińscy respondenci, ale powtarzamy: wyraźnie odróżniają władze rosyjskie, których zdecydowanie nie lubią, a zwykłych mieszkańców Rosji, którzy są traktowani całkiem dobrze. Proces przywracania normalnych stosunków między naszymi krajami nie będzie łatwy – jest to zrozumiałe. Reżim Putina wsadził wiele min pod rosyjską przyszłość, a problem ukraiński wraz z Krymem na tym polu minowym jest jednym z najmocniejszych ładunków. Jednak to, że większość Ukraińców nie uważa Rosjan za wrogów, daje szansę na powrót do normalności.

Nadal jesteśmy sąsiadami. Nie ma sensu kłócić się z geografią.

Źródło: Iwan Dawydow, dla Otwarte Media

Iwan Dawydow – redaktor naczelny projektu naukowo-edukacyjnego „Nowa etyka”