W nocy z 3 na 4 września br. Kijów obiegła trwożąca informacja: płonie kościół św. Mikołaja. To niezwykła świątynia, którą Kijów szczyci się od ponad stu laty. Jednym z jej twórców był geniusz architektury Władysław Horodecki (budynki według jego projektów znajdziemy też w Lublinie, a jego postać już kilka razy przewijała się w moich tekstach).

Kościół budowano ze składek społeczności rzymskokatolickiej Kijowa w latach 1899-1909 i jest to niezwykły przykład budowli neogotyckiej. W „Przewodniku po Kijowie” z 1913 roku jest opisany w ten sposób: „jako budowla, kościół św. Mikołaja przedstawia arcydzieło i choć jeszcze nie zupełnie wykończony wewnątrz, sprawia na każdym imponujące wrażenie”. Budowa kościoła pochłonęła pół miliona rubli pochodzących ze składek wiernych, plac na budowę kościoła przekazało miasto. W 1936 roku bolszewicy zamknęli świątynię zamieniając ją na magazyn. Po wojnie na krótko obiekt został wpisany na listę zabytków, z której jednak został „zdjęty”, gdy budowano linię metra, która akurat wypadała pod świątynią. Pod koniec lat 70-tych stwierdzono, że budynek nadaje się na salę organową i specjalnym dekretem władz sowieckiej Ukrainy budowla stałą się Budynkiem Muzyki Organowej. Organy sprowadzono z Czechosłowacji. W miejscach gdzie wcześniej były krypty, zlokalizowano toalety, garderoby, pokoje dla artystów.

Wraz z upadkiem komunizmu społeczność rzymskokatolicka Kijowa próbowała odzyskać świątynię. Bezskutecznie, chociaż zwrot kościoła obiecywał już prezydent Leonid Kuczma w rozmowie ze św. Janem Pawłem II. Takie same obiecanki padały z ust prezydenta Wiktora Juszczenki. Pojawiły się też w ubiegłym roku. Tym razem jednak nie mówiono o zwrocie własności, lecz możliwości przekazaniu kościoła w dzierżawę społeczności katolickiej i pod warunkiem, że powstanie nowa siedziba dla Narodowego Budynku Organowej i Kameralnej Muzyki Ukrainy, instytucji, która teraz jest gospodarzem świątyni. To ta instytucja decyduje kiedy w kościele może odbyć się msza, czy mogą wejść do niego wierni. Świątynia tym samym jest faktyczną własnością ukraińskiego Ministerstwa Kultury, które jak do wielu obiektów zabytkowych, tak i do tego odnosi się po macoszemu. Od lat społeczność katolicka zwraca uwagę na pogarszający się stan budowli, np. odpadające kawałki fasady. Wieloletnie zaniedbania, przebiegająca pod kościołem linia metra, ruchliwa ulica i nade wszystko struktury administracyjne, które nie są prawdziwym właścicielem budowli powodują, że od dawna kościół wymagał remontu. O to apelowali hierarchowie i wierni katoliccy. Co ciekawe, wygląda na to, że przez lata niezależnej Ukrainy rzeczywiście przeznaczano może nawet całkiem spore pieniądze na prace przy kościele, jednak moi rozmówcy poddają w wątpliwość, by te pieniądze kiedykolwiek były wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem.

Oczywiście w Kijowie budowlą chwalą się wszyscy. Jest uznana za jeden z 7 cudów Ukrainy, pod kościołem fotografują się młode pary, bez względu na wyznanie, zdjęcia świątyni są obowiązkowym elementem folderów zachwalających Ukrainę, Kijów i jego atrakcje turystyczne. Oczywiście nikt nie wspomina w nich, że budowlę katolikom ukradli bolszewicy, a sowieckiego barbarzyństwa wciąż nie chce naprawić niepodległa Ukraina. Chwalenie się kradzionym wygląda wyjątkowo paskudnie.

Wracając do wydarzeń z ostatniej piątkowej nocy. Pożar strawił organy, zniszczeniu uległo część okien, spadł żyrandol, budynek został zadymiony. Nie wiadomo jeszcze jakie zniszczenia mogła poczynić woda wykorzystana do gaszenia pożaru. Jako prawdopodobną przyczynę pożaru podaje się zwarcie instalacji w organach, które były zainstalowane w 1979 roku w miejscu głównego ołtarza. Nie stanowiły one autentycznego elementu wyposażenia kościoła, a nawet więcej – w rzeczywistości przez lata stały się uzasadnieniem dlaczego budowla nie może wrócić do wiernych: „Bo przecież to jest budynek organowy”. Nie, kościół św. Mikołaja jest kościołem, a nie żadną salą organową. Oczywiście były w nim też organy zainstalowane we właściwym miejscu, zgodnie ze sztuką i zasadami budowy świątyni. Natomiast organy w ołtarzu były czymś wypaczającym istotę świątyni. Zwracają na to uwagę wierni, a nawet ci, którzy na tych organach grali. Pożar nie strawił właściwie żadnego elementu sakralnego. Ogień zniszczył to, co i tak do świątyni nie należało. Tym samym wraz z końcem organów firmy Rieger-Kloss орus 3503, zakończyło się uzasadnianie, że świątyni nie można zwrócić prawowitym właścicielom. Dzisiaj nie tylko można, ale wreszcie trzeba to zrobić.

Ukraina nie może wciąż się wpisywać w kontynuację bolszewickiej walki z religią. Trzeba przyznać, że wiele głosów, by wreszcie oddać świątynię katolikom, pojawiło się w ostatnich dniach wśród ukraińskich intelektualistów, działaczy, a nawet polityków. Oni wiedzą doskonale, że o zabytkową budowlę nikt tak dobrze nie zadba jak prawowici właściciele. Niestety nie brakuje też innych wypowiedzi, rodem z podręczników marksistowsko-leninowskich. Pobrzmiewają też pomruki niektórych środowisk nacjonalistycznych, że jak już to ma być świątynia, to może prawosławna, albo grekokatolicka. To wyjątkowo przykre głosy, nie rozumiejące, że Kościół Rzymsko-Katolicki na Ukrainie jest dziś ukraińskim, a nie polskim kościołem, że nawet ci z katolików, którzy przyznają się do polskich korzeni są lojalnymi obywatelami Ukrainy, którzy szczególnie swoją lojalność udowodnili uczestnicząc w Rewolucji Godności, czy dziś składając często najwyższą ofiarę w obronie Ukrainy przed rosyjską agresją.

Ukraina, która w tym roku świętuje 30-lecie swojej niepodległości powinna wreszcie zerwać z tradycją bolszewizmu, a najbardziej widocznym tego znakiem będzie powrót rzymskokatolickich świątyń we władanie katolickiej społeczności Ukrainy. Niech ten proces rozpocznie się od zwrotu kościoła św. Mikołaja w Kijowie.

PB

Przypominamy, że za pomocą darmowego narzędzia, jakim jest Tłumacz Google (Google Translate), możliwe jest przetłumaczenie tego tekstu na ponad 100 języków.