Oświadczenie to padło podczas jednego ze spotkań Łukaszenki na temat usprawnienia systemu planowania i monitorowania realizacji projektów strategicznych. Oznacza to, że nawet dla Łukaszenki stało się to już oczywiste: białoruskie samochody i samoloty mogą istnieć tylko na papierze i w oficjalnych prezentacjach. Ale tak naprawdę nie tylko nie dochodzi do realizacji tych projektów, ale w zasadzie nikt tych planów nie zamierza realizować. 

Dziwne, że Łukaszenka zaczął to rozumieć i wyrażać. Przez długi czas lubił żyć w „bańce informacyjnej”, którą stworzyło dla niego otoczenie. Niejednokrotnie przyznał, że nie korzysta z Internetu, a wszelkie informacje czerpie z przeglądów prasowych, które przygotowuje dla niego specjalny wydział Administracji Prezydenta. Naturalnie autorzy umieszczają w przeglądzie przede wszystkim prasę państwową, która pisze o osiągnięciach przywódcy i krytykuje kogoś dopiero wtedy, gdy urzędnik został skrytykowany, usunięty, a nawet uwięziony przez samego Łukaszenkę. Obecnie do tych przeglądów zaczęto dodawać monitorowanie kanałów białoruskiego telegramu, ponieważ ze względu na brak niezależnej prasy wszelka działalność protestacyjna została tam przeniesiona. Ale to oczywiste: to, co trafia na biurko Łukaszenki, przechodzi kilka poziomów filtrowania i zostaje on zapoznany jedynie z „niezbędnymi informacjami”. Wie na przykład, że złożono przeciwko niemu pozew przed Międzynarodowym Trybunałem w Hadze.  Ale jednocześnie wie, że ​​w Polsce i na Litwie panuje głód i bieda.

Pomysł ochrony szefa przed niechcianymi informacjami zaczęła realizować już w pierwszej dekadzie XXI wieku jego sekretarka prasowa Natalia Pietkewicz. Mówią, że na tym tle miała konflikt z redaktorami naczelnymi kilku mediów państwowych, niektórzy z nich nawet stracili stanowiska. Kontynuatorkami tradycji są Natalia Kaczanowa, była szefowa administracji Łukaszenki, a obecnie przewodnicząca izby wyższej parlamentu oraz Natalia Ejsmont, obecna sekretarka prasowa Łukaszenki. I nie tylko chronią szefa przed niepotrzebnymi informacjami, ale także zaczęły tworzyć w białoruskiej telewizji rzeczywistość taką, jaka istnieje w jego głowie. W to modelowanie rzeczywistości zaangażowana cała biurokracja. Na przykład Łukaszenka mówił, że szpiegów złapali – trzeba było szpiegów wymyślić, powiedział, że za kanapą opozycjonisty znaleziono 900 tys. dolarów –  trzeba było te pieniądze pilnie znaleźć i pokazać przed kamerą, powiedział, że 90% Białorusinów kochają go – w ostatnich wyborach wylosowali dla niego potrzebne liczby, nie myśląc o konsekwencjach.

Białoruskie ministerstwa i resorty żyją zgodnie z zasadą „nie drażnijmy prezydenta” i publikują tylko te dane, które wskazują na sukces białoruskiego modelu rozwoju. Cała reszta jest do użytku służbowego, dla wąskiego kręgu osób i istnieją wątpliwości, czy ta informacja zainteresuje najważniejszą osobę na Białorusi. Dlatego na papierze białoruska gospodarka „rośnie”, rolnictwo wydaje niespotykane dotąd żniwa, „budują się” domy, „rodzą się” dzieci, a Białorusini „bogacą się”.

Przez tyle lat białoruscy urzędnicy opanowali tylko jedną naukę—pokazuchę.  Łukaszenka lubi podróżować z inspekcjami do przedsiębiorstw, wsi i kołchozów. Co więcej, jest pewien, że przybywa niespodziewanie i równie „niespodziewanie” na jego trasie rozrastają się wsie i przedsiębiorstwa, a miejscowe stado krów powiększa się kilkukrotnie. Po wizycie wszystko to „niespodziewanie” znika w jednym miejscu, by zmaterializować się w innym.

Problem dla urzędników pojawił się, gdy Łukaszenka nagle przesiadł się z samochodu do helikoptera i zobaczył z góry, że nie wszystko wygląda tak, jak mu powiedziano. Szczególnie skrytykował opuszczone domy na wsiach, które psują wygląd Białorusi. Urzędnicy nie wymyślili nic lepszego niż spalić takie domy, a wygląd białoruskiej wsi przez pewien czas przypominał czasy II Wojny Światowej. Ale białoruscy urzędnicy stopniowo nauczyli się udawać „widok z nieba”: ruiny zasłaniają siatką maskującą, pola zasiewa się tylko po to, żeby nie były puste. Wszystko po to, żeby oko przywódcy było szczęśliwe, a ciepły fotel pozostał. Nikt nie myśli o skuteczności i finansach.

Osiągnięcia białoruskiego przemysłu są nie mniej legendarne: po drogach kraju jeździ już „białoruski samochód”, wkrótce w niebo wzbije się „białoruski samolot”. Kombajny, traktory, drony, ziemniaki, a wszystko to z napisem „nie ma analogii na świecie” produkowane jest na Białorusi, tak przynajmniej twierdzą białoruscy urzędnicy.

I nagle, jak grom z jasnego nieba: rząd mnie okłamuje. Nie określono, co dokładnie go rozgniewało. Ale rząd nie kłamie, po prostu nie wie, jak działać inaczej. Szalone pomysły lidera są realizowane tak, aby było mniej problemów, tylko na papierze. Chce pięknych liczb – narysujmy piękne liczby, chce białoruski samolot – narysujmy mu samolot. „Patrząc w zniekształcone lustro, nie utrzymamy kraju” – Łukaszenka grozi urzędnikom. Jednak w ciągu ostatnich kilku lat liczba osób chcących pokazać mu właściwe lustro w kraju gwałtownie spadła. A wszystkie informacje z zewnątrz są filtrowane. A ile odkryć czeka go, gdy w końcu opanuje Internet, aż strach pomyśleć. 

OS

Fot. PAP/EPA/VLADIMIR ASTAPKOVICH/SPUTNIK/KREMLIN POOL / POOL