„Nie podzielam wszystkich poglądów Ambasadora, uważam jednak, że póki stosunki dyplomatyczne między naszymi krajami nie zostały zerwane, należy prowadzić dialog. Wywiad proszę traktować jako źródło historyczne” – napisał dr Leszek Sykulski na planszy poprzedzającej wywiad z ambasadorem Federacji Rosyjskiej w Polsce Siergiejem Andriejewem. Następnie przez prawie godzinę nie zrobił niczego, by zawartą na tablicy tezę potwierdzić. Ani nie było dialogu, ani widać, by którykolwiek pogląd rosyjskiego dyplomaty nie był podzielany przez przysłuchującego się jego wywodom Sykulskiego.

Wywiad zaczyna się od wygłoszonej przez Leszka Sykulskiego uwagi, jako „polskiego humanisty”, że „absolutnie nie wolno polskim intelektualistom dzisiaj się zamykać i popadać w tę nienawiść [przeciwko Rosji – red]”. To pierwsza manipulacja, jeszcze zanim wywiad zaczął się na dobre. Nie jest prawdą, że każdy, kto dzisiaj nie rozmawia z przedstawicielem Federacji Rosyjskiej, który usprawiedliwia zbrodnie popełniane na cywilach w Ukrainie przez rosyjskie wojska, robi to ze względu na nienawiść. To po prostu zasada, że dialog prowadzić można jedynie z kimś, kto jest otwarty na wymianę poglądów, a nie z propagandystą. I wywiad przeprowadzony w rosyjskiej ambasadzie pod koniec kwietnia w pełni to potwierdza.

Rozmowa, chociaż trudno mówić o rozmowie, gdy jedna osoba słucha, a druga wygłasza w sposób nieskrępowany swoje tezy, zaczyna się od pytania o to, co łączy Polaków i Rosjan. W odpowiedzi ambasador stwierdza, że łączy nas i dzieli wspólna historia i sąsiedztwo, a przez 7,5 roku urzędowania nie miał żadnych przypadków wrogości wobec siebie ani swojego narodu ze strony Polaków. Ponieważ było to pytanie na rozruch, to jeszcze Andriejew się przy nim nie rozwinął w kwestii spojrzenia na historię. Sykulski stworzył mu ku temu okazję nieco później, gdy zapytał o budowę relacji z sąsiadami pomimo trudnej historii:

– Polska miała trudną i tragiczną historię w relacjach z Niemcami i z Ukraińcami, mimo to po 1989 roku, przez 30 lat doszło do zasypania dołów nienawiści z Niemcami. W relacjach polsko-ukraińskich dziś kwestia ludobójstwa na Wołyniu i roku 1943 została całkowicie zmarginalizowana. Ta sprawa nie przeszkadza bardzo blisko współpracować rządowi w Warszawie i w Kijowie. Dlaczego przez te trzy dekady nie udało się zasypać tych dołów niechęci ze strony części elit politycznych i części elit społecznych w relacjach z Rosją? – pytał.

– Moim zdaniem to skutek polityzacji historii. Termin „polityka historyczna” był wymyślony na początku wieku XXI w Polsce” – odpowiada ambasador i nie niepokojony protestami ze strony Sykulskiego brnie w swoje kłamstwo. – Jest to uzasadnienie podejścia do historii pod koniunkturę polityczną współczesnych stosunków między krajami. Więc gdy Niemcy są sojusznikiem Polski w UE i NATO, to jest dobra podstawa do pojednania. Z Ukrainą warto odłożyć sprawy historyczne bo rozstrzyga się, z kim będzie Ukraina, z Rosją czy z Zachodem. Trzeba zjednoczyć się w walce z Rosją a gdy Ukraina będzie już skutecznie i bezpiecznie zakotwiczona na Zachodzie, wtedy będzie już „załatwione wszystko w takich dziedzinach jak rzeź wołyńska”. Rosja teraz ogłoszona jest największym wrogiem, więc od 2014 roku, od „zamachu stanu na Ukrainie”, od przyłączenia… od powrotu Krymu do Rosji, od rozpoczęcia ostrej fazy kryzysu na wschodzie Ukrainy, stosunki z Rosją, w tym w zakresie historycznym są polem konfrontacji. To jest bardzo proste wyjaśnienie.

Nie, nie jest to proste wyjaśnienie. Przede wszystkim to nie Polska wymyśliła termin „polityka historyczna”. Przyjmuje się, że termin ten pochodzi od niemieckiego Geschichtspolitik, tłumaczony niekiedy jako „polityka pamięci” i to Niemcy w latach 80. ubiegłego wieku zaczęli ją uprawiać. Co ciekawe z powodzeniem politykę historyczną uprawiała także Rosja i to jeszcze zanim na jej czele stanął Władimir Putin. Jednak to właśnie Putin uczynił ją jednym z głównych narzędzi sprawowania władzy, więc zarzut, że to Polska gra historią „pod koniunkturę polityczną” ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co „powrót Krymu do Rosji, o czym rozpędzony ambasador sam raczył zapomnieć i w pośpiechu użył zwrotu „przyłączenie”. Polityka historyczna Rosji jest także obecna na oficjalnej stronie ambasady FR w Polsce, o czym każdy może się przekonać klikając w zakładkę „O historii Rosji i stosunków rosyjsko-polskich” (już sam fakt, że taka zakładka jest na stronie ambasady świadczy o tym, że Rosja uprawia politykę historyczną), a dalej np. w stenogram briefingu Marii Zacharowej (rzeczniczki MSZ – red.) i przeczyta sobie np. takie zdanie: „Rewizjonistyczna teza, że to właśnie pakt o nieagresji podpisany między Niemcami a ZSRR 23 sierpnia 1939 r. „pogrążył Europę w mroku”, nie wytrzymuje krytyki. Mam wrażenie, że Europa gwałtownie pogrążyła się w mroku nie w odległym 1939 roku, ale właśnie teraz – w mroku ignorancji”. Jaka szkoda, że dr Sykulski nie zajrzał na stronę ambasady przed spotkaniem, mógłby zareagować na kłamstwa ambasadora. Można oczywiście założyć, że polski politolog nie zna dobrze polskiej historii, stąd brak zaangażowania w tę część rozmowy, przyjrzyjmy się zatem części dotyczącej spraw współczesnych. Wojna na Ukrainie.

Sykulski pyta gdzie jest źródło konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Ambasador w dłuższym wywodzie, zgodnie z prawdą odpowiada, że w dążeniach Ukrainy do suwerenności i jej wybór europejskiej drogi rozwoju. Dodaje następnie: – Naszym zdaniem chodzi właśnie o to, z kim miała być Ukraina. My zawsze protestowaliśmy przeciwko temu, by zmuszać kraje byłego Związku Radzieckiego do wybierania – z kim jesteście, z Zachodem czy z Rosją. Niestety tu także próżno oczekiwać reakcji przysłuchującego się monologowi „specjalisty w zakresie geopolityki”. Nie pyta, czy odpowiednią formą „protestu przeciwko zmuszaniu do wyboru” jest tego wyboru pozbawienie poprzez agresję militarną. Pozwala na kontynuowanie wypowiedzi, no to się doczekał: – Z dokumentów które uzyskaliśmy w czasie naszej specjalnej operacji wojskowej w Donbasie i na Ukrainie wiemy, że władze kijowskie miały plany rozwiązania siłowego sytuacji na wschodzie Ukrainy. Wyprzedziliśmy ich o parę tygodni. Bo gdyby nie rozpoczęto naszej operacji, to rozpoczęłaby się wojna przez stronę kijowską i musielibyśmy bronić republiki ludowe doniecką i ługańską w sytuacji dużo bardziej niekorzystnej dla nas – stwierdza ambasador.

Rosja rozpoczęła wojnę (ambasador używa zamiennie terminu „specjalna operacja wojskowa” i „wojna”) by nie dopuścić do jej wywołania przez Ukrainę, o czym dowiedziała się dzięki temu, że rozpoczęła wojnę i zdobyła dzięki temu dokumenty. To bardzo logiczne i faktycznie nie wymaga ani komentarza ani dodatkowych pytań ze strony prowadzącego wywiad. Zadaje on jednak ważne pytanie, skoro to operacja na Donbasie, to czemu działania obejmują całą Ukrainę? Ambasador bardzo logicznie odpowiada, że „to jest operacja w republikach donieckiej i ługańskiej, ale również na Ukrainie”. Dalej tłumaczy, że nie zagwarantuje się bezpieczeństwa tych ludowych republik, jeśli się nie „zdemilitaryzuje i zdenazyfikuje” Ukrainy. Co to znaczy? Nie miał niestety kto dopytać. Za to padło kolejne pytanie: – Czy te cele są warte setek tysięcy cywilów. Media zachodnie szeroko podają informacje o zbrodniach na ludności cywilnej. Media zachodnie podają informacje o zbrodniach!!! One są wydarzeniami medialnymi, nie faktami. Zatem na tak postawione pytanie ambasador odpowiada, że nie ma mowy o śmierci setek tysięcy cywilów. Poza tym to „specjalna operacja wojskowa a nie wojna, dlatego że jest wykonywana w trybie bardzo moderowanym, nie tak jak działało wojsko amerykańskie w Iraku czy w Afganistanie, gdzie równano z ziemią całe miasta. Teraz praktycznie, z wyjątkiem bardzo szczególnego przypadku Mariupola, nie było żadnych szturmów na miasta ukraińskie. Uderzenia bronią wysokoprecyzyjną są wykonane na obiekty militarne i infrastrukturę wykorzystywaną do celów militarnych. Robimy to, by zabezpieczyć cele naszej operacji ale z minimalną liczbą ofiar pośród naszego personelu sił zbrojnych i pośród ludności cywilnej ukraińskiej. Niestety w takich sytuacjach nie można uniknąć ofiar cywilnych, ale robimy wszystko, żeby doprowadzić do minimum liczby tych ofiar”.

I Leszek Sykulski przeszedł nad tym dalej! Zero pytań o zbrodnie w Buczy! Nic na temat amerykańskich działań w Iraku i Afganistanie. Za to wysłuchał jeszcze wypowiedzi ambasadora o tym, że „to co władze kijowskie teraz robią jest sprzeczne z interesami narodowymi Ukrainy. Opiekunowie zachodni władz kijowa są gotowi do wojny aż do ostatniego Ukraińca. Władze Ukrainy muszą rozumieć że to nie jest w interesie Ukrainy i narodu ukraińskiego. Przewaga sił rosyjskich jest przytłaczająca i wynik tej wojny nie wywoła żadnych wątpliwości. Kontynuowanie konfliktu sprowokuje niepotrzebne ofiary przede wszystkim po stronie ukraińskiej. Mają to zrozumieć” i przeszedł do ważnego wydarzenia, czyli „próby rugowania rosyjskiej kultury w Polsce”, co go bardzo niepokoi. Na koniec podziękował za rozmowę i wyraził nadzieję na spotkanie „w lepszych czasach”.

Ten „wywiad” nie wniósł nic do przestrzeni medialnej i dyplomatycznej poza okazją do głoszenia rosyjskiej propagandy. Może jeszcze poza jednym. Ambasador stwierdził, że za czasów PO – PSL nie było woli do normalizacji stosunków z Rosją. I to zostało bez komentarza, a szkoda, bo tu akurat można było przypomnieć, że Donald Tusk politykę wschodnią budował w oparciu o Moskwę (pierwszą podróż odbył do Moskwy nie Kijowa), pisano o nim „nasz człowiek w Warszawie” a nasz szef dyplomacji zapraszał Siergieja Ławrowa na odprawę polskich ambasadorów, o czym „Izwiestija” informowała jako kolejnej oznace rosyjsko-polskiej odwilży. Oczywiście to były jedynie symbole, ale zdaje się, że wykonywane z nadzieją, że będą zapamiętane. Jak widać, nie zostały.

Wojciech Pokora

Fot. screen YouTube