Kiedy w bezpiecznych stolicach Europy trwają polityczne targi, a kampanie wyborcze wchodzą w decydujące fazy, rzeczywistość wojny po raz kolejny brutalnie powiedziała „sprawdzam”. W nocy z 23 na 24 maja 2025 roku Rosja przypuściła jeden z najbardziej zmasowanych ataków powietrznych ostatnich miesięcy. Ale to nie przerażające statystyki są w tym wszystkim najgorsze. Najbardziej boli przepaść między tragedią, która rozgrywa się w ukraińskich schronach, a cynizmem tych, dla których ta wojna stała się jedynie tłem do walki o słupki poparcia.
Federacja Rosyjska zaatakowała z furią, która ma na celu złamanie ducha oporu. W stronę ukraińskich miast pomknęło 14 rakiet balistycznych typu Iskander-M oraz ich północnokoreańskich odpowiedników KN-23. Niebo sczerniało od roju 250 bezzałogowych statków powietrznych, w tym irańskich Szahedów. To nie był precyzyjny atak na cele wojskowe – to był ślepy terror wymierzony w infrastrukturę i ludność cywilną.
Głównym celem była ukraińska stolica. Kijów. Miasto, które mimo codziennego zagrożenia próbuje żyć, pracować i trwać, tej nocy znów nie spało. Bilans jest tragiczny, choć dzięki tytanicznej pracy obrony przeciwlotniczej – która zneutralizowała 6 rakiet i aż 245 dronów we wschodnich, północnych i centralnych regionach kraju – uniknięto hekatomby. Mimo to w Kijowie zginęły co najmniej 2 osoby, a 8 zostało rannych. Płonące budynki w wielu dzielnicach to obraz, który o świcie obiegł media, by po kilku godzinach zniknąć pod naporem błahych sporów politycznych toczących się na Zachodzie.
Śmierć zbierała żniwo nie tylko w stolicy. W obwodzie donieckim Rosjanie zabili 4 osoby, raniąc kolejnych 10. W Zaporożu rannych zostało 4 cywilów, a kilkanaście budynków legło w gruzach. Rakiety i drony spadały też na obwody dniepropietrowski i odeski.
To nie jest statystyka, to wspólny los
Podawanie tych liczb – 14 rakiet, 250 dronów, zabici, ranni – niesie ryzyko, że stanie się to dla świata tylko suchą statystyką. Kolejnym raportem z frontu, który przewija się na paskach informacyjnych. Jednak dla każdego, kto rozumie istotę tej wojny, za każdą cyfrą kryją się konkretne losy. To są zniszczone mieszkania, przerwane życiorysy, osierocone dzieci i matki opłakujące synów.
Dla milionów ludzi w Polsce i Europie te ofiary przestały być anonimowe. To nie są „jacyś uchodźcy”. To nasi znajomi, współpracownicy, przyjaciele z Kijowa, Charkowa czy okupowanego Krymu. Dzieci w polskich szkołach siedzą w ławkach ramię w ramię z rówieśnikami z Wasylkowa i Bachmutu. Kiedy spada rakieta na ukraiński blok, uderza ona w bliskich tych, którzy żyją obok nas. Ta wojna ma twarz konkretnego człowieka.
Polityka na zgliszczach przyzwoitości
Tym bardziej bolesne, cyniczne i po prostu obrzydliwe jest to, co obserwujemy w okresach przesileń politycznych – jak choćby teraz, podczas finiszu kampanii prezydenckiej w Polsce. Zjawisko to jednak nie ma granic i dotyczy wielu demokracji. Zrobienie sobie z Ukrainy „chłopca do bicia”, worka treningowego, w który można uderzać, by zyskać poklask najbardziej radykalnego, otumanionego elektoratu, jest moralnym dnem, niezależnie od szerokości geograficznej.
Politycy, którzy dla ułamka procenta poparcia są gotowi powtarzać rosyjską narrację, nie tylko kompromitują się jako liderzy, ale realnie szkodzą bezpieczeństwu całego regionu. Tworzenie atmosfery wrogości, sprowadzanie walczącego społeczeństwa do stereotypu „bandytów, oszustów i cwaniaków”, to woda na młyn Kremla. To sączenie trucizny, która zostaje w społeczeństwach na długo po tym, jak opadnie wyborczy kurz.
Gdy w bezpiecznych krajach Europy politycy mają luksus wygadywania w studiach telewizyjnych nawet największych bzdur, a obywatele luksus oglądania tych sporów przy niedzielnym obiedzie, Ukrainę każdego dnia przykrywa morze ognia. Tam błąd nie kosztuje spadku w sondażach, ale życie. Wykorzystywanie tego dramatu do wewnętrznych gier politycznych jest dowodem na to, jak bardzo niektórzy oderwali się od rzeczywistości.
Apel jest prosty i uniwersalny: jeśli ktoś nie ma nic mądrego i odważnego do powiedzenia o narodzie, który krwawi, broniąc także granic NATO i UE, niech po prostu zamilknie. Temat wojny nie powinien być zakładnikiem kampanii wyborczych. A jeśli trzeba mówić – należy mówić prawdę o Moskwie. Bez strachu.
I lekcja, którą świat musi wciąż odrabiać: Rosja nie zaatakowała Ukrainy w 2022 roku. Ta wojna trwa od 2014 roku. Od 11 lat. To, że niektórzy zachodni politycy „odkryli” ją dopiero trzy lata temu, świadczy tylko o ich ignorancji. Ignorancji, za którą Ukraina płaci najwyższą cenę każdej nocy – takiej jak ta ostatnia.
Grafika stworzona przy pomocy AI
PB



