Przez wiele dziesięcioleci Polska w rosyjskiej propagandzie była przedstawiana jako kraj, który nie jest krajem w pełni spełnionym. Kraj, który zawsze działa u czyjegoś boku i wykonuje obce rozkazy, często niekorzystne dla polskiej racji stanu. Kraj, który zawsze wykorzysta trudną sytuację sąsiada, aby osiągnąć swoje partykularne interesy. Kraj zamieszkały przez ludzi o nadmiernie wyśrubowanym poczuciu własnej ważności, z zakodowaną na poziomie genetycznym „rusofobią”.

Niewdzięczna Polska

Z krótką przerwą na okres tak zwanego „pierwszego Jelcyna”, walec propagandy ruszył ponownie jeszcze w latach 90. XX wieku. Wtedy uknuto narrację, w której zarzucano Polsce i Polakom zdradę Rosji i narodu rosyjskiego, który według twórców tego przekazu, walecznie i z ogromną ofiarą krwi, wyzwalał Polskę spod buta III Rzeszy, a oni niewdzięcznicy nie tylko wyszli z bloku wschodniego, ale jeszcze uskuteczniają szeroko zakrojone przemiany systemowe i coraz szybciej biegną w kierunku NATO i Unii Europejskiej. Pomimo wyczuwalnej nutki goryczy, w rosyjskiej propagandzie końca lat 90. XX wieku, dominuje raczej prześmiewczy charakter przekazu. Polska to jeno przedmiot w polityce wielkich graczy – usłużny pachołek USA i Unii Europejskiej. Trudno byłoby się doszukiwać, w ówczesnych opisach, jawnie wyrażonej agresji, jednakowoż pogarda była widoczna. Zdarzały się drobne pohukiwania na Polskę, że daje schronienie „czeczeńskim terrorystom”, ale nie zajmowało to zbyt dużego spektrum przestrzeni informacyjnej. Nawet wejście Polski w 1999 roku do NATO, w oficjalnej narracji Federacji Rosyjskiej, przeszło nad wyraz spokojnie. Oczywiście jeżeli nie uwzględniać wypowiedzi lidera „opozycji poza systemowej”, Władimira Żyrinowskiego, który przez dziesięciolecia był testerem, dzięki któremu Kreml sprawdzał reakcję społeczeństwa na te, czy inne tezy.

Sytuacja zaczęła się zmieniać w latach 2004 i 2005, kiedy Polska i polskie społeczeństwo, poparły Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie. Wtedy zaczęto bardziej aktywnie rozpowszechniać informacje o planowanej przez Rzeczpospolitą Polską aneksji zachodnich części Ukrainy. Tak Polska zaczęła w ustach rosyjskiej propagandy ewoluować od przedmiotowości w kierunku podmiotowości w geopolityce Europy Środkowo-Wschodniej. Oczywiście niepełnej podmiotowości, a takiej hybrydowej, pod pełną kontrolą USA. Niemniej jednak podmiotowości. Wtedy zaczęto używać zabiegów retorycznych, opisujących Polskę w podobny sposób, w jaki od kilku lat Rosja przedstawia Ukrainę, a mianowicie jako kraj, który jest przez USA wykorzystywany w konflikcie z Rosją i przepadnie z kretesem w ogniu wojny, w imię niezasłużonych ambicji. Temperatura sięgnęła zenitu w czasie wojny w Gruzji w 2008 r., ale tu cały impet rosyjskiego spychacza propagandy był wymierzony w postać śp. Lecha Kaczyńskiego. Tu był już wyraźniej widoczny podział na „rusofobiczną władzę” i „braterski polski naród”, który niecny Prezydent RP, chce zwieźć na manowce i utopić w bratniej krwi.

Imperialna Polska

Krwiożerczość rosyjskiej machiny informacyjnej ostygła nieco po katastrofie smoleńskiej, aby później znowu ruszyć z całym impetem, podczas Rewolucji Godności, aneksji Krymu i agresji na Wschodzie Ukrainy. Ponownie odżyły informacje o roszczeniach terytorialnych Polski w stosunku do Ukrainy, które były transmitowane zarówno przez źródła rosyjskie jak i niektóre podmioty ulokowane w Ukrainie i w Polsce. W telewizji zaczęły brylować mapki podziału Ukrainy, na których spora część przypadała właśnie Polsce. Mapka pochodziła z pisma wystosowanego przez wiceprzewodniczącego Dumy Państwowej, niższej izby rosyjskiego parlamentu, lidera frakcji LDPR, Władimira Żyrinowskiego. Ten słynny dokument miał nawoływać do tego, aby Polska dążyła do zorganizowania referendum w sprawie przyłączenia pięciu zachodnich obwodów Ukrainy: wołyńskiego, lwowskiego, iwanofrankowskiego, tarnopolskiego i rówieńskiego. Podobne dokumenty otrzymały też Węgry i Rumunia. Rosyjska propaganda po raz kolejny wykorzystała swój ograny, wykorzystywany jeszcze przed II wojną światową, motyw, w którym Polska jest przedstawiona jako kraj niejednokrotnie korzystający z niedoli sąsiadów.

Od 2014 r. obecność Polski w rosyjskiej propagandzie tylko rosła. Oczywiście były wyże i niże, jednak Rzeczpospolita była ciągle w niej obecna. Oczywiście na pierwszym miejscu była Ukraina, na drugim USA, Polsce często przypadała rola swoistego spójnika. Przedstawiano ją jako państwo, które ślepo wykonuje role narzucone jej przez Stany Zjednoczone. W lutym 2014 r. Władimir Żyrinowski powiedział: „Bez względu na to, jakie plany zostaną napisane w NATO, w Brukseli, bez względu na to, jakie dyrektywy podpisze Barack Obama, wszystkie nie przyniosą skutku. Wszystkie kwestie wojny i pokoju w ogóle, a dziś związane z Ukrainą, będą rozstrzygane przez jedną osobę – głowę państwa rosyjskiego. Kraje Bałtyckie i Polska, są skazane na zatracenie. Zmieciemy je. Tam nic nie będzie. Niech się opamiętają, ci przywódcy tych małych, krasnoludzkich państw i zobaczą, jak się podstawiają! Ameryce nic nie grozi, jest daleko, ale tutaj kraje Europy Wschodniej narażają się, że tak powiem, na groźbę całkowitego unicestwienia. Tylko one są winne. Nie możemy pozwolić, aby z ich terytoriów wystartowały rakiety, samoloty skierowane w stronę Rosji. Będziemy musieli je zniszczyć na pół godziny przed startem.”. Ta właśnie retoryka coraz częściej z ust Żyrinowskiego, zaczęła wędrować po tubach propagandy rosyjskiej.

Pańska Polska

W odniesieniu do Ukrainy dodatkowo podsycano archetypiczny stereotyp, stworzony jeszcze za carskiej Rosji, w którym każdy Polak to „pan”, a każdy Ukrainiec to „cham”. Wielokrotnie transmitowano tezę, że pod płaszczykiem wartości europejskich Polska uprawia drenaż ukraińskich zasobów ludzkich. Że nie tylko na tereny ma Polska chrapkę, a i na tanią siłę roboczą. Sporo oliwy do ognia dolali też polscy instruktorzy, którzy od 2016 r. zaczęli szkolić ukraińskich żołnierzy. Tu już wytoczono ciężkie działa i wprost posądzano RP o szkolenie nazistów. Można zatem wyodrębnić trzy fronty propagandy: 1. Powrót ziem utraconych; 2. Tania siła robocza; 3. Walka z Rosją rękoma Ukraińców, do ostatniego Ukraińca.

Narracja stanowczo się zaogniła po wyborach na Białorusi w 2020 roku. Po poparciu przez Polskę demokratycznych manifestacji i nieuznaniu Łukaszenki, wystartowała propaganda białoruska, dużo bardziej siermiężna niż rosyjska, ale wszyscy dobrze wiedzą, że tworzą one swoisty tandem. Dla nikogo nie jest też tajemnicą, że po masowych porzuceniach pracy przez białoruskich dziennikarzy, Rosja szybko wsparła białoruskie media propagandowe potrzebnymi kadrami. Tu Polska także była przedstawiana jako wieloletni gracz, który tylko czyha na zachodnie tereny Białorusi. Przez lata tworzy agenturę jak na terenie Białorusi, tak i wśród białoruskiej diaspory. Ale co ważniejsze zaczęto przemycać też informacje, że Polska się zbroi, a na ćwiczeniach polskie wojsko odpracowuje schematy ataku na suwerenne państwo białoruskie, aby odzyskać zachodnie jej tereny. Biorąc pod uwagę, że Białoruś i Rosja od dawna tworzą strukturę, którą sami nazywają „państwem sojuszniczym”, potencjalne plany Polski miałyby dotyczyć także losów Rosji. Polska stała się nie tylko usłużnym przyczółkiem NATO, a pełnowymiarowym agresorem czyhającym na cudze terytoria. Było to często uwypuklane podczas kryzysu migracyjnego na granicy Polski i Białorusi.

Polska – kraj do denazyfikacji

Niemniej jednak temperatura sięga zenitu od 24 lutego 2022 roku, czyli od pełnowymiarowej inwazji Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Zawsze, kiedy wydawać się by mogło, że już jest maksymalna, to ktoś z rosyjskiej strony doleje jeszcze trochę benzyny do tego piekielnego paleniska. Wojna na Ukrainie trwa ponad 3 000 dni, a pełnowymiarowa inwazja już prawie trzy miesiące. Wiemy jaką strategię obrała Polska i jak bardzo wspiera Ukrainę. Dlatego nie powinno nas dziwić, że jest obecna niemalże w każdym propagandystycznym pocisku rosyjskiej narracji. Przytoczę tylko kilka z ostatnich tygodni, które najbardziej boleśnie utkwiły w mojej głowie. Na przemówienie Premiera RP Mateusza Morawieckiego, w którym premier porównał „ruskij mir” do nowotworu, odreagował przewodniczący Komisji Kontroli Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej, Wiktor Morozow tymi o to słowami: „Swoimi wypowiedziami o Rosji jako „nowotworze” i o „kontrybucji”, którą musimy wypłacić Ukrainie, Polska zmusza nas, aby umieścić ją na pierwszym miejscu w kolejce do denazyfikacji, tuż po Ukrainie.”. Natomiast w wieczornych godzinach nienawiści, czyli programie telewizyjnym „60 minut”, diwa rosyjskiej propagandy Olga Skabiejewa powiedziała: „Faszystowski terror pleni się nie tylko na Ukrainie, ale także w Europie. Premier Polski Mateusz Morawiecki powiedział, że ruskij mir niesie ze sobą zagrożenie dla Europy. Morawiecki nawoływał, aby całkowicie zlikwidować tę ideologię, którą porównał do nowotworu. Czyli historia ludzi niczego nie nauczyła. Przecież dzięki takim zuchwałym idiotom, Polska kilkakrotnie przestawała istnieć jako niepodległe Państwo”.

Na koniec przytoczę jeszcze wypowiedź byłego prezydenta i premiera Federacji Rosyjskiej, wiceprzewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, Dmitrija Miedwiediewa, który z człowieka na pierwszy rzut oka pozbawionego całkowicie ambicji, pociesznego wielbiciela gadżetów i sieci społecznościowych, przerodził się w ultraaktywnego komentatora, rzucającego wszem wobec pogróżki nuklearnego unicestwienia. Jest tego sporo, lecz ja zacytuję jego wypowiedź dotyczącą zdartej płyty, czyli pretensji terytorialnych Polski do Ukrainy: „Pod pretekstem „wiecznego braterstwa” władze polskie zamierzają zająć teren Zachodniej Ukrainy. Zrzucono maski. Andrzej Duda stwierdził, że granicy między Polską, a Ukrainą nie będzie przez dziesięciolecia, a nawet stulecia. Mówimy o faktycznej aneksji przez Polskę terytoriów zachodniej Ukrainy. Władze Polski postawiły sobie za zadanie zwrócenie historycznych ziem Rzeczypospolitej. Chowają się za agresywną antyrosyjską retoryką i obiecują Ukrainie wieczne braterstwo, tylko po to, by pomścić liczne rozbiory Polski”.

***

Zdawałoby się, iż celem rosyjskiej propagandy, jest propagowanie idei enigmatycznego ruskiego miru. Zasięg odbiorców tej idei jest ograniczony. Zasięg ruskiego miru nie sięga z założenia poza świat języka rosyjskiego, a nie wszyscy rosyjskojęzyczni są podatni na tę propagandę. W istocie celem medialnego przekazu rosyjskich mediów jest sianie zamętu i podsycanie animozji, zarówno tych między narodami, jak i wewnątrz społeczeństw.

Artur Żak