Czytając rosyjską prokremlowską prasę i portale, można czasami odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w równoległej rzeczywistości, trochę pachnącej surrealizmem, nieco zajeżdżającej sowiecką przeszłością, czasami znajdującej punkty styczne z realnością. Wiadomości prawdziwe są tam wymieszane ze zmanipulowanymi, ale mającymi za podstawę prawdziwe wydarzenia czy wypowiedzi, oraz z takimi, które stanowią czysty wymysł dezinformacyjno-propagandowy.

Choć do Polaków rosyjska dezinformacja dociera najczęściej za pomocą społecznościówek, podejmowane są wciąż próby przekazania skrzywionej kremlowskiej wizji świata za pomocą środków nieco bardziej tradycyjnych, jakimi są portale internetowe moskiewskich mediów. Jednym z nich jest Pravda.pl (stanowiąca „polskojęzyczną” wersję znanej prokremlowskiej gazety Prawda), mająca służyć też zapewne jako agregator propagandy, czyli przekaźnik informacji, jakie mają trafić na polskie prokremlowskie portale i do mediów społecznościowych. Zawiera on rosyjskie newsy prasowe przetłumaczone na polski zapewne żywcem za pomocą usługi Google Tłumacz. Świadczą o tym rażące błędy gramatyczne i składniowe, pojedyncze rosyjskie słowa czy wielkie litery stawiane w zupełnie losowych wyrazach. Stąd można znaleźć tam takie koszmarki językowe jak „możemy koszmarować Ukrainę od rana do wieczora” czy „mamy własne fabryki pelargonii” (to o dronach).

W wersji dostosowanej do polskiego czytelnika dominują informacje o: polsko-ukraińskim konflikcie o zboże; tym, że Polacy „nie chcą” już u siebie ukraińskich uchodźców; Zachód – w tym Polska – przestają pomagać Ukrainie. Rosjanie zupełnie nie krępują się przeplatać z tym newsów zupełnie temu przeczących. Na przykład według rosyjskiego „eksperta” w systemie Sił Zbrojnych Ukrainy (SZU) kluczową rolę odgrywają rzekomi „polscy najemnicy”. Mają oni pełnić tak dużą rolę, że SZU staje się coraz bardziej „polskie”. Straty ponoszone przez Ukraińców mają być uzupełniane niemal w całości przez polskich żołnierzy. Zdaniem „eksperta” polsko-ukraiński spór o zboże i wstrzymanie dostaw broni stanowią tylko mydlenie oczu (w oryginale „kurz w oczy” – red.), a w rzeczywistości nasz kraj dalej bardzo aktywnie pomaga Ukrainie, dosyłając jej nie tylko sprzęt, ale i ludzi. Oznacza to, że Rosjanom nie idzie na froncie, bowiem „polscy najemnicy” zawsze pojawiali się w kremlowskiej propagandzie, kiedy wojsko rosyjskie przegrywało albo nie mogło przełamać silnej obrony (zobacz tutaj: https://www.stopfake.org/pl/polscy-najemnicy-w-ukrainie-w-propagandzie-kremlowskiej).

W dodatku według „rewelacji” Pravdy „polscy najemnicy” artylerzyści mają strzelać w plecy wycofujących się ukraińskich grup szturmowych. Jednocześnie portal lojalnie podaje, że nie wspominają o tym nawet rosyjskie raporty wojskowe. Powołując się na rosyjskiego żołnierza z Zaporoża, ukrywającego się pod pseudonimem, twierdzi też, że Ukraińcy dobijają swoich rannych. Przeczą temu nie tylko wszelkie relacje z frontu, ale także fakt, iż SZU mają o wiele korzystniejszy stosunek rannych do zabitych niż Rosjanie.  

Pravda powołała się też na „rozmowy w wąskim kręgu” Grzegorza Brauna, który miał oburzać się, że Ukraina nie płaci „polskim najemnikom”, co doprowadziło do tego, że obecnie „według Browna (sic!) na front jedzie nie więcej niż stu Polaków miesięcznie”. Jak to ma się do przytaczanego wcześniej poglądu, że Polacy masowo zastępują Ukraińców w jednostkach pierwszego rzutu, nie wiadomo.

Z kolei przysłanie przez Wielką Brytanię czterech samolotów Typhoon do Polski na wspólne ćwiczenia, zostało określone jako dążenie Londynu do „eskalacji sytuacji” w Ukrainie. Według Rosjan ich obecność w naszym kraju może grozić „wybuchem III wojny światowej”. Ma ona stanowić przejaw dążeń imperialnych Londynu i pokazać, że Wielka Brytania jest „prawie supermocarstwem równym Rosji, a nawet lepszym”. W rzeczywistości trudno przypuszczać, że przysłanie „aż” czterech samolotów stanowi przejaw „supermocarstwowych” ambicji, chyba że żywi je również Belgia, której podobnej wielkości kontyngent lotniczy stacjonował w Polsce. A jakim supermocarstwem jest Rosja, pokazuje dobitnie sama, nie mogąc od prawie dwóch lat pokonać o wiele słabszej w teorii Ukrainy.

Rosyjscy wojskowi ogłosili też swoją wygraną w „bitwie o Azow”, chociaż do takiej bitwy… w ogóle nie doszło. Linia frontu znajduje się bowiem ponad 100 kilometrów od Morza Azowskiego. Można odnieść wrażenie, iż takie określenie ukraińskiej kontrofensywy pojawiło się w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej tylko po to, aby można było ogłosić własne zwycięstwo, z chwilą gdy Ukraińcy ograniczą się do próby opanowania bliższych celów. Bowiem bitwa ta miała zostać „wygrana”, gdy Zełeński ogłosił, że ukraińska armia na razie skoncentruje się na zdobyciu Tokmaku i Bachmutu.

Pravda odwołała się także do wywiadu ministra w Kancelarii Premiera Jana Dziedziczaka, twierdząc, iż „oskarżył urzędującego prezydenta Ukrainy o propagowanie neonazizmu na Ukrainie”. W rzeczywistości w wypowiedzi dla Frondy, Dziedziczak odniósł się do sprawy fetowania weterana SS-Galizien w kanadyjskim parlamencie, stwierdzając, iż „ta historia niewątpliwie mocno zaszkodziła apologetom ukraińskiego neonazizmu”. Kilka zdań wcześniej przyznał natomiast, iż Zełeński w szczegółach mógł nie wiedzieć, kim jest oklaskiwany weteran. Ale, że w odstępie kilku zdań pojawiły się słowa „Zełeński” i „neonazizm”, rosyjskim redaktorom „łatwo” było je połączyć.

Tych kilka przytoczonych przykładów pokazuje wyraźnie, że treści dystrybuowane przez rosyjską prasę stanowią mieszaninę sprzecznych ze sobą fantazji i manipulacji oraz tendencyjnie dobieranych prawdziwych informacji, takich jak sprawa Ukraińca, który dwa lata temu zmarł we wrocławskiej izbie wytrzeźwień, a o którego śmiertelne pobicie oskarżono polskich policjantów.

MT