Zachęcam do udziału w eksperymencie. Polegałby on na tym, byście zalogowali się na swoich telefonach lub komputerach na któryś z serwisów społecznościowych – Facebook lub Twitter, a następnie poprosili o to samo kogoś z najbliższych. Może to być ktoś z rodziny, sąsiad, znajomy z pracy.

Broń Boże nie chodzi mi o sprawdzanie sekretów, czytanie wiadomości prywatnych. Chodziłoby o to, by każdy „przewinął ścianę” serwisu społecznościowego z ostatnich 30 dni i zobaczył, jakie informacje wyświetlają się naszym najbliższym.

Domyślam się – i państwo zapewne również – że informacje, jakie znaleźlibyście na telefonie biorącego udział w eksperymencie, są inne niż te, które wyświetlają się wam. Oczywiście, część się powtarza, ale od razu widać, że sposób sproflilowania „ściany” jest charakterystyczny dla każdego. Na tej podstawie można stworzyć tzw. odcisk internetowy dowolnego użytkownika sieci.

Wiedzą o tobie wszystko

Na ten odcisk składają się nie tylko różni przecież znajomi, z którymi utrzymujemy kontakt, inne zainteresowania kulinarne czy polubione strony ze zdjęciami śmiesznych kotów lub filmikami przedstawiającymi możliwości zastosowań zwykłej opaski zaciskowej. To także źródła informacji o otaczającym nas świecie, bieżącej bliskiej i dalszej polityce, sprawach dnia codziennego. Jeden z nas polubi lokalną stronę opisującą sprawy osiedla, inny pochyli się nad „ogólną sytuacją w Europie” i tekstami dotyczącymi kwestii globalnego ocieplenia, jeszcze inny umila sobie przeglądanie społecznościówek poszukiwaniami tanich wakacji, a w międzyczasie czyta wiadomości z kanału Niezależna.pl.

Do tego dochodzi poziom waszej aktywności – różny dla każdego. Jeden komentuje, drugi tylko czyta, zawieszając oko na dłuższych tekstach, inny zaznacza same nagłówki i klika zdjęcia. Google zbiera informacje o waszych podróżach, łącznie z tym, gdzie zatrzymaliście się na kawę. Może w czasie dłuższej jazdy samochodem zasugerować wam postój, a Facebook pokaże wam ciekawe miejsca w okolicy i poprosi o opinię dla kolejnych odwiedzających. Wszystko później miele się na wielkich serwerach. Na tej podstawie można sporządzić wspomniany odcisk i bądźcie pewni – to się dzieje.

Sprofilowanie nas w ten sposób czyni nas doskonałym obiektem do analiz pod kątem celowania w nas reklamami, ale i propagandą. Jeśli każdy z nas może na Facebooku stworzyć reklamę wycelowaną w określony target – grupę odbiorców (ja sam, by dotrzeć do większej rzeszy czytelników, polecałem w ten sposób swoje teksty za kilka złotych dziennie), to łatwo sobie wyobrazić, jak prosto trafiają do nas komunikaty tworzone przez specjalistów od mokrej propagandowej roboty.

Prowadzą nas jak na smyczy

Na tym jednak nie koniec. Jednym jest bowiem wspomniany odcisk, drugim, równoległym zjawiskiem jest tzw. bańka informacyjna. To sytuacja, w której docierają do nas tylko te informacje, które system komputerowy uznaje za odpowiednie dla nas. Dzieje się to oczywiście po analizie naszego profilu. Przykład? Bardzo proszę. Jeśli na swoim komputerze, przy którym spędzam większość czasu, zechcę wpisać w wyszukiwarkę skrót „rtm”, to z dużym prawdopodobieństwem Google podpowie mi wynik wyszukiwania dotyczący np. rotmistrza Witolda Pileckiego. Ktoś, kto nie interesuje się tą tematyką, otrzyma całkiem inny wynik, choćby miał to być skrót do strony Rzeszowskiego Transportu Miejskiego. To oczywiście ułatwia nam życie (rzadko bywam w Rzeszowie, a historią interesuję się od dawna), ale jednocześnie zamyka nas w wąskich korytarzach własnych przekonań i zainteresowań – wspomnianych bańkach.

Nie dogadają się

Bańki bywają do siebie podobne, mają wspólne zbiory, cechy itp. Niektóre są kompletnie różne – inne będą informacje wyświetlane każdego dnia na facebookowej ścianie lewicowego aktywisty protestującego w Puszczy Białowieskiej, a inne będą te, które przeczyta zwolennik rozwiązań gospodarczych spod znaku Janusza Korwin-Mikkego, służący w Wojskach Obrony Terytorialnej. Te informacje czynią z nas oczywiście domorosłych ekspertów w swoich wąskich dziedzinach, jednak nijak nie zbliżają nas do siebie. Bo cóż z tego, że wymienione wyżej osoby mają setki argumentów na przekonanie do swoich racji, jeśli nie są w stanie nawzajem się przegadać, a co dopiero porozumieć? Co gorsza, często nie mają nawet o czym rozmawiać. Jeszcze gorzej, gdy przestaną na siebie zwracać uwagę.

Ktoś powie – to dobrze, że ludzie interesują się różnymi rzeczami, chcą być specjalistami etc. Być może i dobrze. Gorzej, że w życiu społecznym potrzebny jest pewien poziom ogólnego porozumienia, na którym wszyscy mówimy jednym językiem i dogadujemy się co do kwestii zasadniczych. Tymczasem pozamykani w bańkach informacyjnych, gdzie specjaliści od mediów, marketingu i propagandy przekonują nas, że to właśnie my mamy rację, stajemy się de facto bezbronni i bezwolni. Można prowadzić nas w dowolnym kierunku. Wystarczy wywołać przekonanie o racji, a dobre samopoczucie i poczucie wyższości intelektualnej gwarantowane. To dla macherów od mediów nic trudnego.

Siedząc w bańce informacyjnej, jesteśmy dużo bardziej podatni na propagandę i fałszywe informacje. Szukamy informacji, z którymi się zgadzamy i które utwierdzają nas w przekonaniu, że mamy rację. Jeden będzie nieustannie przekonywany, że sprawy w Polsce idą w doskonałym kierunku, inny z pięciu pozornie różnych źródeł otrzyma informację, że nasz kraj jest izolowany jak Korea Północna. I obaj będą przekonani, że są najlepiej poinformowani w temacie. Często nie sprawdzają ani źródła, ani autora, ani prawdziwości wspomnianej informacji. Wystarczy, że ktoś potwierdził ich tezę. Ten rodzaj nagrody „hurra, miałem rację, jestem mądry” sprawia, że nie zapala nam się lampka ostrzegawcza.

Podajemy więc informację dalej, stając się jednocześnie jej współautorem („Wojciech Mucha udostępnił link”, więc skoro go udostępnił, to pewnie wie, o co chodzi, i zgadza się z nim), ale przede wszystkim pudłem rezonansowym – nic nie sprzyja szerzeniu się kłamstw i manipulacji tak jak ich zwielokrotnienie. Na to liczą spece, podając informację tak przygotowaną i opakowaną, by sprawiała wrażenie, że chcemy podać ją dalej. Nie jest przypadkiem, że niektóre teksty i grafiki zyskują setki tysięcy udostępnień i tysiące lajków. To specjalnie preparowane tzw. treści wiralne. Nastawione na reprodukcję jednostki informacji, dezinformacji i propagandy.

Nie chcą, byśmy rozmawiali

Na koniec smutny cytat, który wyświetlił mi się w mojej bańce na Facebooku: „W zgiełku wyborczo-telewizyjnych bojów zanika dziś życie publiczne. Strony nie walczą o swoje racje, nie przekonują się nawzajem, nie szukają poparcia. Argumenty jako takie, podobnie jak nieprzydatne inicjatywy, są po prostu ignorowane. Partyjne centrale prowadzą swoje równoległe »narracje«, prowadząc nieustającą kampanię w oczekiwaniu na Wielki Dzień Wyborów. Owszem, mamy demokrację, tylko w tej medialnej demokracji powoli rozpływa się państwo”.

To słowa Marka Jurka, znanego polityka Prawicy RP. Serwis wyświetlił mi jego post, bo polubiłem fanpage polityka, a algorytm stwierdził, że mogę być nim zainteresowany. Oczywiście zgadzam się z tymi słowami. Czy jednak powinienem na tym poprzestać? A może sprawdzę, co też mają do powiedzenia ci, z którymi specjaliści od mojego profilu nie chcą mnie skontaktować?

Źródło: Wojciech Mucha, Gazeta Polska Codziennie. Autor jest autorem StopFake_PL