W konsekwencji cyfrowej rewolucji zakres znaczeniowy pojęcia, ale i samo zjawisko dezinformacji, uległo ewolucji. Dotąd stanowiła ona metodę i sposób oddziaływania na świadomość podmiotów jej poddawanych, wykorzystywaną nade wszystko przez tajne służby, z reguły długo tkające misterny plan informacyjnego wpływu w rywalizacji państw na arenie międzynarodowej. W nowej cyfrowej rzeczywistości informacyjnej stała się ona jednak zjawiskiem powszechnym, rzec by można nawet totalnym i nade wszystko… relatywnie tanim.

Do realizacji własnych celów wykorzystują ją różnorakie podmioty, od jednostek poczynając a niekoniecznie kończąc na zinstytucjonalizowanych strukturach państwowych. Ich mniej lub bardziej ukryte dążenia owe manipulacyjne narracje mają uprawdopodobnić, wpływając na decyzje odbiorców, ich przekonania i/lub zachowania odpowiadające oczekiwaniom dezinformatorów.

Znamy już dziś spory katalog operacji tego typu realizowanych w bliższej i dalszej przeszłości. Żeby wspomnieć chociażby operację „Denver” (błędnie określaną mianem „Infection”), w ramach której radziecka agencja bezpieczeństwa KGB, angażując do tego także wschodnioniemiecką STASI, wprowadziła do obiegu informacyjnego narrację, jakoby USA stały za wynalezieniem AIDS jako broni biologicznej. 

Inne przykłady? Proszę bardzo: akcja dyskredytacji Piusa XII, do którego w konsekwencji przylgnęła dalece niesprawiedliwa łatka „Papieża Hitlera”. „Zmień wizerunek publiczny przywódcy, a zmienisz historię”, miał wielokrotnie mawiać Chruszczow. Za tą akcją także stała radziecka służba. Tak jak i za teorią, że zamach na Johna F. Kennedy’ego zorganizowali sami Amerykanie. Efekt? Nadal sześciu na dziesięciu z nich wierzy, że prezydent został zamordowany w konsekwencji spisku. Trzech najpopularniejszych mocodawców zabójstwa wskazywanych przez Amerykanów, to rodzime organizacje przestępcze (13%), amerykański rząd (13%) i CIA (7%). Rosji radzieckiej odpowiedzialność za tę zbrodnię przypisuje się znacznie rzadziej (3%), choć tropy w tej sprawie prowadziły właśnie w jej stronę.

Tak skonstruowanym narracjom stawiano kilka celów. Wśród nich, najogólniej rzecz ujmując, znajdowały się: dyskredytacja przeciwników, podważanie zaufania społecznego do jego instytucji publicznych, polaryzacja społeczeństw i odwracanie uwagi od własnych haniebnych działań.

Jak wiele musiało się zmienić, żeby zmieniło się… tak niewiele

Nie ma przypadku w tym, że przywołane powyżej przykłady manipulacyjnych kampanii były dziełem rosyjskich służb. To Rosji bowiem przypisuje się przecież „wynalezienie” dezinformacji, zaś jej kolejne odsłony, zarówno radziecką, jak i putinowską, uznaje się za niechlubne kontynuatorki tych tradycji. Jakże mylił się na początku obecnego stulecia George W. Bush twierdząc, po spojrzeniu w oczy Putinowi, że „to bardzo uczciwy i godny zaufania człowiek”. Wielu dało się zwieść „głośności” i naiwnej wierze, że świat odtąd może być jednak lepszy.

Putin zafundował wszelako światu i rodakom nowy jakościowo byt, bynajmniej nie demokratyczny, a autorytarny, określany niekiedy także mianem „dyktatury wywiadowczej”. Profesorowie Segiei Guriev i Daniel Treisman, rosyjski ekonomista i amerykański politolog, mają na taki model sprawowania władzy jednak inne określenie – spin dyktatura. Jej istotę definiują zasadą 3P: populizm, polaryzacja i postprawda. Zasadniczo odgrywają one kluczową rolę w kształtowaniu i utrzymaniu reżimów, ale dwie ostatnie stanowią niekiedy także cel i środek wykorzystywany w walce z geopolitycznymi przeciwnikami. Dla Rosji jest nim przede wszystkim tzw. cywilizacja zachodnia. Skompromitowanie i podważenie zaufania do instytucji demokratycznego świata oraz antagonizowanie ich społeczeństw, oto taktyczne cele na drodze do strategicznego odzyskania „należnego” miejsca w światowej hierarchii.

Na poziomie operacyjnym generuje się ku temu okazje lub wykorzystuje niezależne zdarzenia oraz procesy. Efektywności takich działań sprzyjają oczywiście społeczne emocje, których intensywność, dezinformacja najczęściej skutecznie pogłębia. Ingerencje w owe mechanizmy funkcjonowania państw uznawanych za wrogie są stare jak świat, jednak osiągnięcia współczesnej techniki umożliwiają znaczący wzrost ich skuteczności.

Zbieżność celów

W najnowszych dziejach Polski znajdujemy spektakularne przykłady rosyjskiej ingerencji w wewnętrzne sprawy kraju. Przypomnieć warto chociażby tzw. aferę podsłuchową, która w konsekwencji, przynajmniej w pewnym zakresie, przyczyniła się do wyborczego fiaska rządzącego wówczas obozu władzy. 

W tym czasie polskie społeczeństwo drążone „tragedią smoleńską” z 2010 roku było już dość wyraźnie spolaryzowane. Owa polityczna polaryzacja, uniemożliwiająca dzisiaj w zasadzie racjonalną debatę, ale i postępująca recesja demokracji, stanowią konsekwencje mariażu wpływu czynników krajowych, ale także zagranicznych, których narracje propagandowe były i są niekiedy zaskakująco zbieżne. Podsycały je również wahania koniunktury gospodarczej ostatnich lat, zdające się świadczyć, iż stabilniejszy wzrost jest w stanie zapewnić nowoczesny autorytarny system polityczny, nie zaś demokracja liberalna. 

Jeszcze przed pandemią, Jacek Kucharczyk, wnikliwy polski socjolog i prezes Zarządu Instytutu Spraw Publicznych, zwrócił uwagę na szereg podobieństw między populistycznymi narracjami politycznymi w Rosji i w Polsce: konieczność obrony państwa, obrony tradycyjnego modelu rodziny i chrześcijańskich wartości przed europejskim dekadentyzmem, sekularyzmem, moralnym relatywizmem i wielokulturowością. Wzajemne oddziaływanie owych homofobicznych, antymuzułmańskich i antyimigranckich narracji znacznie utrudnia rozróżnienie propagandowo-dezinformacyjnych przekazów rosyjskich od krajowych, co jak się wydaje wzmacnia skuteczność oddziaływania niedemokratycznych siły z zagranicy.

W każdym razie te dwie odmienne wizje państwa, zcentralizowana socjalna i zdecentralizowana liberalna, pogłębiły polaryzację polskiego społeczeństwa, nie tylko w świecie realnym, ale i w cyberprzestrzeni. Putin w zasadzie miał powody do zacierania rąk i przyglądania się z satysfakcją skaczącym sobie do oczu Polakom. Choć oczywiście nie wszystkie jego dążenia się ziściły, bo jednak u sterów jest obóz mu wrogi, ale przecież odwołujący się do tych samych ideologicznych paradygmatów i, co szczególnie ważne, eurosceptyczny, a po części nawet antyeuropejski. 

Dlatego być może niewiele bezpośrednich narracji propagandowo-dezinformacyjnych na temat kampanii elekcyjnej i wyborów w Polsce odnaleźć możemy w oficjalnych rosyjskich źródłach, z których zresztą część, po 24 lutego 2022, została zablokowana. Znajdziemy w nich natomiast skrzętnie nagłaśniane napięcia pomiędzy Polską a Ukrainą, mające rzekomo świadczyć o spadku poparcia dla dalszego wspierania tej drugiej w jej zmaganiach z najeźdźcą.

Telegram z… dezinformacją 

Głównym pasem transmisyjnym prokremlowskiej propagandy i dezinformacji są oczywiście portale społecznościowe, i to mimo czynionych wysiłków mających tę swoistą patologię ograniczyć. Wynika to chociażby z ich popularności oraz swego rodzaju trudnej do opanowania bezwładności. Pamiętać jednak należy, że dezinformacyjny ekosystem składa się z wielu różnorodnych elementów, których rola polega nie tylko na generowaniu informacyjnego chaosu, ale również na uwiarygodnianiu wątpliwej jakości doniesień. Kluczową rolę odgrywają tu tzw. „źródła pośredniczące”. Mogą to być nieświadomie wplątane w dezinformacyjne operacje organizacje, czy podmioty rynku informacyjnego, ale mogą nimi być również celowo do tego tworzone struktury o skrywanej proweniencji. Dziś przybierają one nade wszystko postać cyfrową. 

Pomimo tego, iż rosyjska machina propagandowo-dezinformacyjna ma teraz i tak pełne ręce roboty, w polskiej przestrzeni informacyjnej pojawiały i pojawiają się narracje posiadające destabilizujący i antagonizujący potencjał oraz podważające zaufanie do instytucji demokratycznego państwa i zachodzących w nim procesów. Sprzyjają temu ograniczona, z jednej strony, efektywność w zwalczaniu kłamliwych narracji niektórych platform społecznościowych (np. Facebooka), nieodpowiedzialnie komercyjna polityka innych (np. Twittera/X), ale także rosnąca popularność dotąd mniej popularnych, jak np. rosyjskiego komunikatora Telegram. Z drugiej strony, temperaturę informacyjnej przestrzeni politycznej w ostatnich tygodniach istotnie podgrzewały elekcyjne emocje stojące, jak się wydaje, i w co chciałoby się wierzyć, za nie zawsze dobrze przemyślanymi wypowiedziami, czy deklaracjami. Kampanie takie rządzą się oczywiście swoimi prawami, jednak wkomponowywanie się w prokremlowskie narracje uznać należy za co najmniej nieodpowiedzialne. 

Na polskiej scenie politycznej najdalej wpisują się w nie konfederacje (jest ich kilka), które wg przedwyborczych sondaży, liczyć mogły nawet na poparcie powyżej 10%. Ostatecznie jednak wynik wyborczy tych ugrupowań był znacznie poniżej ich oczekiwań. Jej politycy to co najmniej eurosceptycy, ale także przeciwnicy wspierania Ukrainy w jej wojnie obronnej, co wyjątkowo ostatnio dobitnie artykułowali. Mało tego, bardzo często wprost antyukraińscy. Przynajmniej niektórzy ich zwolennicy, są znacznie bardziej zradykalizowani. Najlepszy dowód tego stanowią istniejące i odradzające się konta w portalach społecznościowych, które obok wpisów na temat bieżącej polityki zawierają również rażąco agresywne posty na temat Ukraińców, w tym oczywiście także tych przebywających w Polsce. Prócz sporej liczby pozytywnych odniesień do postaw i wypowiedzi konfederacyjnych polityków, na tych kontach znajdziemy również wiele uznania dla innych skrajnie prawicowych, antyukraińskich i prorosyjskich rządów w Europie. Takich chociażby jak węgierskiego, serbskiego, czy ostatnio także słowackiego – na przykład w kontekście polityki energetycznej.

Z uwagi na podjętą przez Facebook walkę z mową nienawiści i dezinformacją, środowiska te nie są obecnie na tej platformie szczególnie liczne, choć dostrzegalne jest ich odbudowywanie. Na przykład założona 30 sierpnia 2023 wówczas publiczna grupa „Stop ukrainizacji POLSKI ANTY UPA” zrzesza obecnie ponad 2,6 tysiąca członków. Teraz to grupa prywatna. Dziennie pojawia się na niej średnio po kilka postów. Na przestrzeni miesiąca to około 190 wpisów. 

Z kolei w maju ubiegłego roku założone zostały także dwie inne grupy o takiej samej nazwie: „STOP UKRAINIZACJI POLSKI”. Jedna powstała 18, a druga 27 maja. Pierwsza liczy niemal 720 członków, druga blisko 350. Publikują miesięcznie średnio około 90-100 postów, w tym także o treściach antykościelnych, ale i antyamerykańskich, co w oczywisty sposób wpisuje się w rosyjskie narracje dezinformacyjne.

Dużo więcej swobody, co stanowi wynik polityki nowego właściciela platformy, znajdują wszelkiego autoramentu dezinformatorzy na X. Tutaj skrajnie prawicowe środowiska polityczne z entuzjazmem wspierane są m.in. przez założone w sierpniu 2022 konto „#Stop Ukrainizacji Polski #To Nie Nasza Wojna”. Dziennie publikuje ono średnio około dwudziestu kilku postów, dotąd jest ich już 10,3 tys. Z kolei sama Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna założyła tam w grudniu 2022 konto „www.StopUkrainizacjiPolski.pl”. Dziś ma blisko 2,9 tys. obserwujących, a opublikowano na nim 3660 postów.

Zdecydowanie największe zasięgi kontom szerzącym prokremlowskie narracje zapewnia jednak inne medium. To cieszący się, o czym już wspomniano, rosnącą popularnością w Polsce, Telegram. Ten rosyjski komunikator docierający do niemal 7% populacji świata, posiadając 550 milionów aktywnych kont, w 2022 roku zajmował trzynastą pozycję wśród portali społecznościowych na świecie. Co istotne wymyka się europejskim regulacjom. Mało tego, jest kontrolowany przez rosyjskie służby. 

W każdym razie, w obliczu kampanii wyborczej, anonimowe rusofilskie polskojęzyczne kanały Telegramu zintensyfikowały aktywność na temat bieżącej sytuacji w kraju, szczególnie jednak podnosząc wątki antyukraińskie, a od chwili napaści Hamasu na Izrael, także antyżydowskie. Istnieją uzasadnione przypuszczenia, iż niektóre z kont wzmacniających rosyjskie narracje dezinformacyjne prowadzone są przez osoby nieznające lub znające słabo język polski, czego najlepszym dowodem są błędy językowe w postach.

Wśród bardzo aktywnych kanałów wpisujących się w rosyjskie narracje znajdziemy mi.in. „Anielskie Siostry Jasnowidzki” z blisko 14,4 tys. subskrybentów, „Niezależny dziennik polityczny” z niemal 12,3 tys. odbiorców, czy „Układ warszawski” wcześniej funkcjonujący jako „News Front Polska” posiadający prawie 6,2 tys. subskrybentów.

Konto „Niezależny dziennik polityczny” stanowi zresztą także społecznościową platformę kolportażu treści portalu dziennik-polityczny.com, wcześniej zablokowanego dziennik-polityczny.pl. Od stycznia 2016 posiada on również kanał na YouTube ze 104 filmami, 2,25 tys. subskrybentów i ponad 1,1 mln wyświetleń.

Także wydawany od lat 40. ubiegłego wieku konserwatywny tygodnik „Myśl Polska” posiada konto na Telegramie. Założono je 28 kwietnia 2020, ale aktywne jest w zasadzie dopiero od grudnia 2021. Do dziś zyskało grono 900 subskrybentów. Tygodnik posiada również konto na X, ale ma tam zaledwie kilkunastu followersów, natomiast na Facebooku obecny jest od 2013 i ma już tam 7,4 tys. obserwujących oraz 5,5 tys. polubień.

W postach na telegramowym koncie „Myśli Polskiej” odnajdziemy m.in. także odesłania do filmów publikowanych na utworzonym na YouTube w grudniu 2018 kanale „Wbrew cenzurze”, który do dziś zgromadził blisko 12 tys. subskrybentów i opublikował 290 nagrań audio. Te mają ponad 2,1 mln wyświetleń.

Co wydaje się interesujące i może jest nie bez znaczenia, kanał faktycznie zaczął funkcjonować kilkanaście miesięcy temu, i od początku związany jest z nim Mateusz Piskorski, niegdysiejszy lider prokremlowskiej partii „Zmiana”, wcześniej działacz „Samoobrony”, współpracownik „Myśli Polskiej” oraz prokremlowskich mediów, agencji informacyjne SPUTNIK oraz telewizji RT, a także komentator polityczny w mediach białoruskich. Piskorskiemu kilka lat temu postawiono zarzuty o szpiegostwo. Został zatrzymany i spędził w areszcie trzy lata. Do procesu nie doszło. Na rzecz jego uwolnienia angażowali się przede wszystkim liderzy prorosyjskich skrajnych środowisk m.in. Kornel Morawiecki, Janusz Korwin-Mikke, czy Grzegorz Braun.

„Wbrew cenzurze” ma również swoje konta w innych portalach społecznościowych, na Facebooku i Telegramie. Oba założono w sierpniu 2022. To pierwsze, jako kanał telewizyjny, obserwuje 900 profili, a polubiło 625. To drugie, dziś ma już ponad 1,2 tys. subskrybentów. 

Sam Piskorski posiada niezależne konta w social mediach. Na Telegramie, na którym działa od lipca ubiegłego roku, zgromadził ponad 1,6 tys. subskrybentów. Na Facebooku, na którym jest obecny od 2011, a obecnie regularnie komentuje bieżące wydarzenia, ma 3,8 tys. znajomych. 

Na Telegramie, który stanowi eldorado dla prokremlowskiej dezinformacji, funkcjonują także mniej popularne konta kolportujące prorosyjskie narracje. Dla przykładu od sierpnia 2021 „Grupa Sympatyków Konfederacji”, w nowej już odsłonie, skupiła dotąd 383 subskrybentów. 

Z kolei od grudnia 2022 istnieje tam np. „Czołem Wielkiej Polsce. Czołem Rodacy. Czołem Kamraci”, z nieco ponad 200 subskrybentami. Konto emitujące posty skrajnie nacjonalistyczne i prorosyjskie, wcześniej także antyszczepionkowe i antycovidowe. Często przywołuje się na nim także, swego czasu popularnego, dziś bardziej już jednak kontrowersyjnego, mieszkającego od ponad trzech dekad w USA polskiego dziennikarza o antyestablishmentowych poglądach politycznych, Maxa Kolonko.

Wspomniane przykłady, to zaledwie drobny wycinek rozległych sieci komunikacyjnych, które w tym pełnym emocji dla większości Polaków okresie, jakim jest kampania wyborcza i same wybory, permanentnie kolportowały dezinformacyjne narracje wpisujące się w prorosyjskie interesy geopolityczne.

Wyborcza fikcja i ukraińska niewdzięczność

Z analizy przekazów „wyborczych” publikowanych na wspomnianych powyżej, ale i wielu podobnych kontach, wyłania się świat spętany spiskiem deep state, w którym sensowność udziału w jakichkolwiek wyborach, w obliczu rzekomo ustalonego z góry wyniku, jest kwestionowana. Ta elekcyjna pozorność okraszana bywała niekiedy teoriami rodem z trumpowskiej retoryki o zbrodniczej klasie politycznej konsekwentnie wymykającej się odpowiedzialności za popełniane zbrodnie.

Najsilniej krytykowano w tym kontekście obie największe partie. Prawo i Sprawiedliwość za rozdawnictwo, brak konkretnych propozycji programowych, ale także za rusofobię oraz skoncentrowanie się jedynie na zohydzaniu lidera opozycji. Z kolei Koalicji Obywatelskiej przypisywano sprzeniewierzenie Polski na rzecz Europy. Obu partiom zarzucano, rzecz jasna, naiwną wręcz uległość wobec Ukrainy, a nawet pchanie Polski do wojny.

Nade wszystko moc oskarżeń skierowano pod adresem środowisk rządzących, którym wytykano ignorowanie potrzeb Polaków, polskiej gospodarki i kultury kosztem przede wszystkim wspierania „nazistowskiego” sąsiada, którego kompromitowanie ma dyskredytować proukraińską politykę rządu. Samych Ukraińców obwinia się w tych narracjach o wzrost przestępczości w naszym kraju, zaś władze o zdumiewającą pobłażliwość wobec winnych. Popularyzacji takich obrazów służyć mają również konta, których same już nazwy sugerować mają występowanie w tym zakresie poważanego problemu (np. „Ukraińska przestępczość w Polsce”). Nie znajduje ona jednak żadnego potwierdzenia w policyjnych kartotekach i statystykach. Z resztą, do dyskredytowania Ukraińców wykorzystuje się na tego typu kontach każdą nadarzającą się okazję, jak chociażby rosnącą liczbę zakażeń bakterią Legionelli.

Próbom kreowania negatywnego wizerunku Ukraińców wśród Polaków, tradycyjnie opieranego na dramatycznych doświadczeniach z czasów II wojny światowej, towarzyszą także narracje zdające się dowodzić bezsensowności kontynuowania wojny i wspierania Ukrainy w obliczu rzekomego braku realnych efektów jej działań na froncie, przy jednoczesnych oczywistych sukcesach rosyjskich. To dość typowe zakrzywianie rzeczywistości znakomicie wpisuje się w narracyjne potrzeby prokremlowskiej propagandy. Niechęć do pośredniego zaangażowania Polski w ten konflikt, próbuje się również budować na doniesieniach o tysiącach poległych na froncie Polakach. Wiadomościach rzecz jasna całkowicie kłamliwych.

Partii rządzącej zarzucano również destabilizowanie sytuacji w Europie Wschodniej, prowokowanie Białorusi, a nawet plany aneksji części terytoriów Ukrainy. To tzw. teoria o Ukropolin popularna wśród skrajnie prawicowych środowisk. Jednocześnie w alarmujących tonach podawano doniesienia o wchłanianiu polskiej kultury przez kulturę ukraińską. Rząd oskarżano również o zasłanianie obecnością uchodźców wojennych oraz wojną własnej nieudolności, choćby w kwestii inflacji. 

Skrajnie prawicowe środowiska ze swoim narodowościowym, żeby nie rzec nacjonalistycznym widzeniem świata, są antyunijne, co oczywiście także stanowiło pewien stały element narracyjny. Artykułowanie zagrożeń, które rzekomo niesie ze sobą nasza przynależność do Unii, czy nawet wręcz podkreślanie niszczenia przez nią Polski, stanowi jedną z najczęściej kolportowanych myśli przewodnich, co uzasadniać ma „wykrzykiwane” wręcz żądanie Polexitu.

Trudno w tych prorosyjskich narracjach dystrybuowanych w czasie kampanii wyborczej nie dostrzec licznych sprzeczności. Nie stanowi to oczywiście problemu dla samych dezinforatorów, ale i ich odbiorców. Są oni bowiem dość zróżnicowani. Z jednej strony chodzimy na pasku Bidena, z drugiej Brukseli, ale to UE i USA dogadują się ponad naszymi głowami. Takiej retoryce sprzyjały wszelkie nie tylko werbalne napięcia z naszymi, przecież strategicznymi sojusznikami. Podobne sytuacje zawsze generują dezinformacyjny potencjał narracyjny. Nie inaczej było w przypadku sporu określanego mianem „afery zbożowej”, którego sens na potrzeby politycznej kampanii wyborczej został wypaczony, doskonale wpisując się w potrzeby Kremla i adorując zarazem niewielką, choć jednak faktyczną, antyukraińską część elektoratu. 

Wskazywana przy tej okazji „niewdzięczność” Ukraińców, okraszana była doniesieniami, których istota zawierała się w podsycaniu niechęci, czasami nawet nienawiści, do naszych sąsiadów. Wpisała się w nie również jedna z korespondentek telewizji publicznej przywołująca zasłyszane plotki, jakoby Niemcy i Francja spiskowały z Ukrainą przeciwko Polsce w celu obalenia jej obecnego rządu. Skrzętnie podchwycili to doniesienie prokremlowscy propagandyści. Mimo, iż weryfikatorzy faktów je zdementowali, a zagraniczne media, tę niedorzeczność, zignorowały, Putin mógł mieć powody do satysfakcji.

Quo vadis Polsko?

Kryzys zaufania społecznego i społecznego autorytetu instytucji państwa i najwyższych urzędników, budujących swoje poparcie na populizmie, silna polaryzacja i informacyjna kakofonia, sprzyjały i sprzyjają rosyjskim interesom. Nie zawsze stać za nią musi kremlowska machina propagandowo-dezinformacyjna. Potrafią się w nią znakomicie wkomponować i politycy i dziennikarze dający się ponieść bezrefleksyjnie emocjom w przekonaniu, że cel uświęca środki. Wpisują się w nią jednak także środowiska jawnie prokremlowskie odwołujące się do kontestatorów głównego nurtu życia politycznego, serwując im alternatywne przekazy w oprawie ekskluzywności. Ta magia wyjątkowości w rzeczywistości stanowiła i stanowi mizerną zasłonę dla dość powszechnie znanych, oczywistych i niezbyt wyrafinowanych narracji wykorzystywanych do zaklinania rzeczywistości dla Rosji pełnej poważnych problemów, z którymi musi się mierzyć także w związku ze swoją agresją na Ukrainę.

Ostatecznie proces wyborczy w 2023 w Polsce nie został skutecznie podważony. Mimo burzliwej kampanii i eskalacji emocji Polacy zdali egzamin z obywatelskiej dojrzałości.

Juliusz Sikorski