Rosyjski minister obrony narodowej Siergiej Szojgu i głównodowodzący inwazją na Ukrainę generał Siergiej Surowkin w środę 9 listopada ogłosili wycofanie „w najbliższym czasie” sił rosyjskich z prawego brzegu Dniepru w obwodzie chersońskim. Taka decyzja świadczy o gigantycznym sukcesie armii ukraińskiej.

Szojgu tłumaczył powody jej podjęcia przede wszystkim chęcią ocalenia życia rosyjskich żołnierzy, które – jak powiedział „zawsze było dla nas najważniejsze” – oraz troską o ludność cywilną. I w ten sposób zapewne będzie przyczyny tej decyzji uzasadniać rosyjska propaganda. Dodając do tego zapewne, iż był to pokaz „dobrej woli” ze strony władz kraju, jaki ponad wszystko umiłował „ruski mir” na całym świecie. „My tu dobrowolnie cofamy się z naszych własnych terenów byle tylko ocalić je przed zniszczeniem, a wredni Ukraińcy nie robią nic innego, tylko walą HIMARS-ami” – w tym duchu pewnie będą grzmieć luminarze najbardziej prymitywnej kremlowskiej propagandy.

Tylko o tym, jak Rosjanie dbają o własnych żołnierzy, można przekonać się z coraz liczniejszych opowieści świeżo zmobilizowanych, którzy mieli szczęście dostać się do ukraińskiej niewoli. Szczęście, bo alternatywą była dla nich śmierć od pocisku, być może zresztą wystrzelonego przez swoich. Zdarza się, że rosyjscy rezerwiści praktycznie bez przeszkolenia trafiają od razu na pierwszą linię frontu. Praktycznie bez oficerów, jasnych rozkazów, odpowiedniego sprzętu wpadają z miejsca pod ogień ukraińskiej artylerii, a często i własnej. Bo i po co dowództwo ma zaprzątać sobie głowę tym, żeby powiadomić artylerzystów, iż w jakimś miejscu są „nasi”, skoro to „mobiki” i mięso armatnie. A przy „porządku” panującym w rosyjskiej armii nierzadko też dowództwo samo o tym nie wie.

Skutki tego są takie, jak w opowieści przytoczonej przez niezależny portal rosyjski „Układ”. Niedawno zmobilizowany Aleksiej Agafonow trafił do batalionu składającego się w całości z podobnych żołnierzy z rejonu Woroneża. Jednostka została przerzucona w rejon Swatowa, czyli na teren ciężkich walk. Miała tam stanąć na trzeciej linii frontu, lecz zamiast tego w nocy z 1 na 2 listopada znalazła się na pierwszej. Oddział dostał 1 łopatę na 200 żołnierzy, aby się okopać, za to nie zostawiono mu jedzenia. Rano runęła artyleryjska nawała, dowództwo uciekło, a z całego batalionu, liczącego początkowo 570 osób, zostało 29, plus 12 rannych. Należy przypuszczać, że znaczna część jednostki po prostu rozbiegła się byle jak najdalej, ale cytowany przez portal żołnierz wspominał o dziesiątkach zabitych.

„Dbałość” Rosji o własnych żołnierzy widać także na innych odcinkach, gdzie byli rzucani do bezowocnych ataków rodem z „Na zachodzie bez zmian”, trafiali na front w kamizelkach kuloodpornych wypełnionych tekturą, w razie zranienia nie mogąc praktycznie liczyć na profesjonalną pomoc medyczną. Z powodu dużych strat, w dodatku bezsensownych z taktycznego i strategicznego punktu widzenia, na skraju buntu znalazły się nawet niektóre doborowe formacje, takie jak ostatnio piechota morska w rejonie Pawliwki, w obwodzie zaporoskim, o czym donosi wcale nie strona ukraińska, a prokremlowski bez dwóch zdań bloger Rybar. Oczywiście żołnierze ukraińscy także ponoszą spore straty, czasami zapewne też zawinione przez dowództwo, ale to nie oni napadli na sąsiedni kraj, ani też Ukraina nie kreowała się przez lata na posiadacza drugiej armii świata.

O drugiej z podawanych przyczyn odwrotu z rejonu Chersonia – czyli trosce o los ludności cywilnej – nie warto nawet wspominać. Można było ją „dostrzec” w Buczy, Izumie, osiedlach mieszkaniowych ostrzeliwanych z premedytacją przez rosyjskie Grady. „Pochylanie się nad losem cywilów” najlepiej widać w tym, że rosyjskie wojska kradną i wywożą z prawego brzegu Dniepru wszystko: od masztów telefonii komórkowej, poprzez pralki, do dziecięcej zabawkowej ciuchci.

Nie warto też mówić o pokazie dobrej woli, bo dobrymi chęciami rosyjskiego rządu jest wybrukowane piekło. Rosjanie zapewne chcieliby rozejmu, który pozwoliłby im uzupełnić straty, umocnić linie obrony i władzę na okupowanych terytoriach, ale zdają sobie sprawę, że nic, poza cofnięciem własnych wojsk minimum na linię sprzed lutego 2022 roku, nie skłoni Ukraińców do zgody na takie, niekorzystne w tej chwili dla nich rozwiązanie. Jako gestu dobrej woli tego wycofania nie odczyta także raczej wspólnota międzynarodowa, która zobaczy w nim to, czym jest w rzeczywistości, czyli przejaw słabości Rosji.

Dlaczego więc armia rosyjska ogłosiła wycofanie się spod Chersonia? Wyłączna w tym zasługa działań armii ukraińskiej. Stałe ostrzeliwanie rosyjskich tyłów, niszczenie przepraw przed Dniepr i składów amunicji odcinało inwazyjne wojska na Prawobrzeżu od zaopatrzenia, o czym zresztą mówił sam Surowkin. Również oddziały rosyjskie na pierwszej linii stale znajdują się pod ogniem artylerii. Dwie ukraińskie ofensywy na tym kierunku wprawdzie nie doprowadziły do załamania frontu, ale musiały zachwiać jego fundamentami silniej, niż podejrzewała to większość komentatorów. Wobec szykowanej trzeciej rosyjskie dowództwo postanowiło samo uprzedzić bieg wypadków i zarządzić wycofanie się za linię rzeki. Była to jedyna słuszna decyzja z punktu widzenia wojskowego. W innym wypadku Rosjanie mogli na prawym brzegu Dniepru albo utrzymywać nadal swoje wyborowe jednostki aż do całkowitego wykrwawienia i destrukcji, co pozbawiłoby armię inwazyjną i dotychczasowych pozycji, i najlepszych kadr, albo zastąpić je oddziałami składającymi się z mobilizowanych, co też doprowadziłoby do odzyskania przez Ukraińców prawego brzegu Dniepru, tylko szybciej. Załamanie się obrony na kierunku chersońskim byłoby być może decydującym ciosem dla prestiżu armii rosyjskiej, którego – kto wie – mogłaby już nie wytrzymać.

W takiej sytuacji Rosjanie muszą robić dobrą minę do złej gry, uzasadniając względami humanitarnymi polityczną i militarną katastrofę. Bo przecież niedawno Putin uroczyście ogłaszał włączenie po pseudoreferendum obwodu chersońskiego do Rosji, aby teraz zacząć wycofywać się ze znacznej jego części. Postąpiono przy tym jak w przypadku odwrotu spod Kijowa na przełomie marca i kwietnia 2022 r., anonsując go wcześniej. Z powodów militarnych takie ogłoszenie nie ma żadnego sensu, bowiem pokazuje własne zamiary przeciwnikowi. Przygotowane ono zostało wyłącznie na użytek wewnętrzny, aby pokazać, że władza mimo wszystko wie, co robi i dba o życie zwykłych zmobilizowanych Rosjan. Część z nich przesiąkniętych od lat putinowską propagandą z pewnością w to uwierzy. Ale nie ma żadnego powodu, aby inni ludzie postrzegali to inaczej niż jako przejaw zwycięstwa ukraińskiej armii, wspieranej dostawami nowoczesnej broni z Zachodu i przykład kolejnej totalnej kompromitacji „drugiej armii trzeciego świata”, która po raz kolejny nie była w stanie utrzymać swojej zdobyczy.

ToMa

Fot. pixabay.com