Nie będzie tajemnicą, jeśli powiem, że załoga StopFake Polska korzysta w swojej pracy z różnych, także ogólnodostępnych narzędzi. Jedną z nich jest grupa na Facebooku, gdzie luźne grono osób podrzuca nam ciekawe, znalezione w Internecie treści. Część z nich to także linki do nieprawdziwych informacji, które zamieszczane są na w przeróżnych czeluściach Internetu. Wszystkie weryfikujemy, a najgroźniejsze przypadki opisujemy i przestrzegamy internautów.

Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że jeden z „wrzuconych” na tajną grupę linków sam Facebook oznaczył jako „nieprawdziwą”. Link prowadził do strony Kraina.biz.ua, a rzekoma „informacja” mówiła o tym, że rząd Ukrainy zadecydował o utworzeniu na Zakarpaciu węgierskiego okręgu autonomicznego. „Żaden ukraiński rząd, nawet Janukowycza, nie poczynił takich ustępstw, zdając sobie sprawę ze wszystkich zagrożeń dla stabilności regionu i bezpieczeństwa narodowego. Rząd Zełenskiego (prezydent Ukrainy – red.) wybrał niebezpieczną drogę” – czytamy w tekście.

Oczywiście Facebook miał rację oznaczając link jako fałszywy. Jest to nieprawda, nic podobnego nie miało miejsca, a sama strona Kraina.biz.ua znajduje się na naszej liście stron zweryfikowanych jako rozsadniki dezinformacji. Zainteresowało mnie jednak coś innego – fakt, że Facebook (przy pomocy zewnętrznych weryfikatorów) ingeruje w treści zamieszczane w prywatnych grupach. Pomyślałem, że zasięgi i hermetyczność takich grup musi być w takim razie problemem, skoro i one są penetrowane. I nie pomyliłem się.

Jak dowiadujemy się z analizy na stronie sprawnymarketing.pl, grupy facebookowe są wynikiem zmiany polityki Facebooka, który tę formę komunikacji uznaje za przyszłość. Mark Zuckerberg i jego ludzie uznali, że bezpośrednie relacje członków grup, relacje z najbliższymi i skupienie się wokół wybranych problemów mogą pomóc zjednoczeniu się społeczności. Sam szef Facebooka przekonywał, że „ludzie są wówczas bardziej ostrożni” oraz że „wolą intymność komunikowania się jeden na jednego lub tylko z kilkoma przyjaciółmi”.
To prawda – łatwo znaleźć grupy zorganizowane wokół lokalnych spraw, miłośników historii, czy sympatyków zwierząt – działają sprawnie, jak kółka zainteresowań. Ale to tylko jedna strona medalu.

Po pierwsze – grupy są łatwym celem agencji reklamowych, które dostają niemal na tacy sprofilowaną grupę klientów (większość ostatnich kampanii reklamowych  Facebooka jest skoncentrowanych na grupach). Po drugie – i co dla nas najbardziej interesujące – zamknięte, zorientowane wokół konkretnego problemu społeczności są podatne na wszelakiego rodzaju dezinformacje, fake newsy i teorie spiskowe. Tym bardziej, jeśli okaże się że grupa od początku miała taki cel lub nastąpiło jej wrogie przejęcie (np. poprzez pojawienie się osób, które przez jakiś czas legendowały się jako „normalne”, by po czasie uzyskać status moderatora). Liderzy i społeczność takich grup potrafią narzucać narracje, a osamotniony użytkownik, pozbawiony „zewnętrznej” weryfikacji treści i możliwości bycia ostrzeżonym (choćby przez znajomych czy rodzinę, z którymi poza grupą regularnie kontraktuje się na Facebooku, którzy widzą jego aktywność) jest wyjątkowo podatny na ową narrację. Dochodzi do paradoksu, kiedy będąc w grupie teoretycznie podobnie myślących ludzi, stajemy się jednocześnie niesamowicie osamotnieni i co za tym idzie –  podatni na wpływ.

W USA sprawa jest traktowana bardzo poważnie. Jak donosi serwis wired.com w tekście „Grupy na Facebooku niszczą Amerykę” pandemia koronawirusa sprawiła, że „tysiące Amerykanów przyjmują za prawdę teorie spiskowe dotyczące szczepionek zawierających mikroczipy i zastanawiają się nad leczniczą mocą suszarek do włosów” (jedna z rzekomych metod „leczenia” wirusa miała polegać na dmuchaniu suszarką do włosów do gardła – red.).

Także na polskim Facebooku nie brakuje podobnych „sensacji”. Grupa „Nie wierzę w Koronawirusa – Grupa wsparcia / NIE JESTEŚ SAM” ma niemal 92 tys. członków (w tym 9 moich znajomych), a wśród treści znajdujemy takie, jak ta że aktor Tom Hanks, który apeluje o noszenie maseczek określany jest mianem „Kolejnej przekupionej kreatury pionkiem Sorosa i reszty bandy syjonistycznej”. To zresztą ledwie wyimek treści, które z wysoką częstotliwością (kilka do kilkunastu postów dziennie) docierają do dziesiątek tysięcy ludzi. Wszystko w dawce kilku – kilkunastu postów dziennie wraz z towarzyszącą każdemu z nich „dyskusją”, której przebieg łatwo sobie wyobrazić.

Serwis Wired powołuje się na analizę Wall Street Journal, która mówi że jednym z rozwiązań mogłoby być to, by grupy o wielkiej liczbie użytkowników (np. 5000 osób) nie mogłyby mieć prywatnego lub tajnego charakteru (przeciwnie do grup rodzinnych czy np. takich w obrębie drużyny piłkarskiej lub kolegów ze szkoły). Wówczas mogłoby być weryfikowane przez dziennikarzy czy naukowców. Użytkownikom nie powinno być także sugerowane poprzez algorytm, do jakiej grupy powinien dołączyć, a musieliby oni sami. Pozwoliłoby to na bardziej świadome podejmowanie decyzji o uczestnictwie w dyskusji.  

Być może to zasadne propozycje. Informacje z końca 2019 roku są takie, że na Facebooku jest już ponad 10 milionów grup, z których korzysta blisko 1,5 miliarda ludzi. Sam portal informuje, że jeden użytkownik może dołączyć aż do 6000 grup. – Po osiągnięciu limitu należy opuścić część grup, aby móc przystąpić do kolejnych – czytamy w regulaminie. Jest to o tyle zaskakująca informacja, że  trudno sobie wyobrazić, by jedna osoba mogła się udzielać w tak wielu miejscach. Jest to jednocześnie doskonałe pole do popisu dla wszystkich, którzy chcieliby ”z automatu” reprodukować nieprawdziwe i szkodliwe treści.

Ograniczenie możliwości „akcesu” do kilkudziesięciu grup skutecznie utrudniłoby możliwość ich penetracji przez zautomatyzowane farmy trolli. W przypadku grup pewnym jest jednak co innego – to co w założeniu miało sprawić, że ludzie będą mniej podatni na zewnętrzne wpływy, stało się w dużej mierze swoim zaprzeczeniem.

Wojciech Mucha

Fot. pixabay.com