Teoretycznie nie powinienem pisać tego tekstu. Teoretycznie, bo przecież – jak Państwo zobaczą – można z niego wyciągnąć wniosek, że działalność serwisu StopFake (ale i innych organizacji walczących z dezinformacją) jest bez sensu. Na szczęście teoria nie zawsze równa się praktyce.

O co chodzi? Otóż socjolodzy Alexander Bor, Mathias Osmundsen, Stig Rasmussen, Anja Bechmann i Michael Petersen z Wydział Nauk Politycznych oraz Szkoły Komunikacji i Kultury, Uniwersytetu w Aarhus (Dania) przyjrzeli się temu, jak zachowują się odbiorcy treści udostępnianych przed podmioty weryfikujące fakty (takie jak np. StopFake, choć nas badanie nie dotyczyło). W tym celu pokazano użytkownikom Twittera materiały wyprodukowane przez „pogromców fejków” i sprawdzono, czy co i czy w ogóle zmieni to w ich podejściu do treści, jakimi dzielą się na Twitterze.

Test przeprowadzono na grupie 1600 osób, które miały epizody w powielaniu niesprawdzonych informacji. Po tym jak zapoznały się one z filmami, które miały pomoc im w rozpoznawaniu dezinformacji kłamstw dezinformacji sprawdzono, jak zachowują się podczas korzystania z Twittera.

W sumie zmierzono ilość dezinformacji, którymi podzielili się respondenci w ciągu trzech miesięcy przed badaniem i dziewięć tygodni po badaniu. Wyniki były niepokojące. Osoby, które widziały szkoleniowe filmy udostępniły o 55 % więcej dezinformacji, niż zakładali naukowcy na podstawie ich dotychczasowej aktywności. Wniosek badaczy jest taki: „Nie ma dowodów na to, że oglądanie filmów weryfikujących fakty faktycznie zmniejsza prawdopodobieństwo rozpowszechniania dezinformacji”.

Co to znaczy? Autorzy sugerują że nie jest wcale powiedziane, że rozpoznawanie prawdy i dzielenie się dezinformacją są powiązane. Badacze wskazują, że ludzie – nawet na poziomie zwykłego użytkownika wykorzystują „wygodne” dla nich kłamstwa by – w ich mniemaniu – osiągać swoje cele. I choć wiedzą, że mają do czynienia z kłamstwem, podają je dalej. Cóż, wielu z nas widzi to każdego dnia, gdy nasi znajomi, których nie podejrzewamy o braki w inteligencji, publikują kolejne wyssane z palca bzdury.

– Nie znajdujemy żadnego związku pomiędzy rozeznaniem prawdy i przekazywaniem fałszywych wiadomości. Nasze wyniki sugerują, że „fałszywe wiadomości” roznoszą się na portalach społecznościowych, dlatego, że zwykli obywatele chętnie się nimi dzielą- czytamy w raporcie. Oznacza to niestety, że można zmienić stan wiedzy, ale przekonania już trudniej.

Jaka jest więc dobra wiadomość? Ano taka, że nie dotyczy to wszystkich. Nie brak przecież ludzi, którzy „wpadają” na obojętnego im ideologicznie fake newsa, nie zdając sobie z tego sprawy. Albo takich, którzy jednak nie są cynikami, wykorzystującymi k kłamstwo do – jak im się wydaje – swoich celów. Ci ostatni powinni pamiętać, że dotarcie do źródeł dezinformacji jest często praktycznie niemożliwe, i może się okazać, że stoi za nią ktoś zupełnie inny niż ten, komu chcemy w swoim mniemaniu „pomóc”.

A co z weryfikacja faktów? Cóż, jak zauważają autorzy z serwisu dw.com: „Niezależnie od tego, czy weryfikacja bezpośrednio zmienia zdanie ludzi, weryfikatorzy faktów pracują nad pociąganiem elit do odpowiedzialności, uczą odbiorców właściwego obchodzenia się z wątpliwymi informacjami i promują dobre praktyki dziennikarskie. Ich praca promuje odpowiedzialność, kwestionuje dezinformację i sprzyja umiejętności korzystania z mediów”. To też coś.

Opr. WM na podst: pri.org, events.ceu.edu, dw.com