Obecność najemników wojskowo-przestępczej prywatnej firmy wojskowej „Wagner” na terytorium Białorusi stwarza zagrożenie dla całego regionu bałtycko-czarnomorskiego. Przede wszystkim na celowniku ich działania znajduje się Polska. Śmierć Jewgienija Prigożyna otwiera nowy aspekt możliwego rozwoju wydarzeń. Co się dzieje i jak powinny zachować się władze i obywatele krajów regionu bałtycko-czarnomorskiego – odpowiedzi na te pytania poszukajmy wspólnie. 

„Wagnerowcy” wkroczyli na terytorium Białorusi w kilku kolumnach w szyku marszowym, a sposób ich przegrupowania świadczył o pogardzie dla obywateli Białorusi i lokalnych sił bezpieczeństwa. Podwładni Jewgienija Prigożyna (przemówił nawet do nich osobiście w obozie pod Osipowiczami) nie tylko przekroczyli granicę rosyjsko-białoruską mijając kolejki zwykłych samochodów cywilnych, ale także próbowali przewieźć na Białoruś sporo majątku, traktowanego przez nich jako trofeum. Jest jeszcze jeden moment – łatwiej jest przewieźć uzbrojony skład osobowy w ciężarówkach okrytych plandekami, ukrywając rzeczywistą ilość najemników. Należy zatem przyjąć, że na Białorusi przebywa w sumie kilka tysięcy „wagnerowców” – pozostałości prywatnej armii Prigożyna, która oficjalnie weszła na służbę Kremla jesienią 2022 roku i walczyła o zdobycie Bachmutu.

Tutaj przechodzimy do głównej cechy „wagnerowców” – wyprzedza ich straszna fama, ich zbrodnie wojenne (nawiasem mówiąc, nie tylko na Ukrainie) są szeroko nagłaśniane i aktywnie promowane. Prigożyn i jego otoczenie zawsze potrafili dobrze wykorzystywać medialne efekty specjalne. Nie trzeba daleko szukać: bunt „wagnerowców” był rzekomo „działaniem na wyprzedzenie” przed ostrzałem ich obozu przez rosyjskie siły federalne, ale ta wersja nie znalazła dalszego niezależnego potwierdzenia. Przed 2022 rokiem Prigożyn był znany jako właściciel fabryki trolli w miejscowości Olgino w Petersburgu i grupy medialnej Patriot Film, która aktywnie produkowała filmy na potrzeby kremlowskiej propagandy. Oczywiste jest, że ten potencjał informacyjny będzie aktywnie wykorzystywany również na Białorusi.

Rozmowy o perspektywach wykorzystania „wagnerowców” na terytorium Białorusi rozpoczęły się niemal tuż po buncie bojowników. Rozkwaterowali się oni w obozie namiotowym, który może nie przetrwać zimy, po czym zaczęli rozpowszechniać informacje o urlopach oraz nieokreślonej liczbie najemników „Wagnera” na terytorium Białorusi. W tym samym czasie zaczęły działać inne struktury Prigożyna, które można nazwać odpowiedzialnymi za operacje informacyjne i psychologiczne. Właściwie mówiąc zdjęcie „wagnerowców” w pobliżu polskiego słupa granicznego, które było aktywnie promowane na portalach społecznościowych, jest nie tylko falsyfikatem, ale elementem nacisku na polskie społeczeństwo, które wkroczyło w wyścig wyborczy. Jeśli przypomnimy sobie, że Rosja od dobrych sześciu miesięcy promuje informacyjną operację specjalną „Broń nuklearna na terytorium Białorusi”, to staje się jasne, że jesteśmy świadkami skoordynowanych i przemyślanych działań Kremla.   

Prigożyn obiecał „wagnerowcom”, że będą oni szkolić armię białoruską, przekształcając ją w „drugą na świecie”, a następnie, być może, polecą do Afryki. Przypomnijmy, że na Czarnym Lądzie najemnicy prywatnej kompanii wojskowej „Wagner” nie pierwszy już rok realizują rosyjskie interesy bez formalnej obecności Kremla. Jednak śmierć Jewgienija Prigożyna i dowódcy „Wagnera” Dmitrija Utkina w wyniku katastrofy lotniczej 23 sierpnia znacząco zmieniła wszystko. Prigożyn, jak wiadomo, był nie tylko wykonawcą „delikatnych rozkazów” Putina, ale także podmiotem procesu politycznego, na którego arogancji i pewności siebie opierała się jego prywatna armia.  

Bez swego mistrza „wagnerowcy” zyskali nieoczekiwaną nową cechę swojego zbiorowego wizerunku – są nieokiełznani. W połączeniu z agresywnymi zamiarami rosyjskich władz wobec Polski można przypuszczać, że zostanie owa cecha pompowana informacyjnie w celu wykorzystania w trakcie kampanii parlamentarnej w Polsce. A czy będzie to łączone z próbami przedostania się przez granicę przez nielegalnych migrantów lub bez takich działań przekonamy się dość szybko.  

Jewhen Mahda

Fot. Arkady Budnitsky / PAP