Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do dorocznych, hucznych moskiewskich defilad z okazji Dnia Zwycięstwa, że mało kto już zdaje sobie sprawę z tego, że nie zawsze tak było. W istocie w Związku Radzieckim defilada zwycięstwa na Placu Czerwonym odbyła się w sierpniu 1945 roku, następna dopiero w 1965 roku, a potem w 1985 i 1990. Święto było ważne, także politycznie, niemniej przede wszystkim był to dzień pamięci weteranów. Nie tylko w ZSRR, ale w całym „bloku wschodnim” – kto pamięta czasy PRL, choćby jako dziecko, pamięta też szkolne akademie i apele „ku czci” oraz rozbrzmiewający wszędzie monumentalny utwór „Święta wojna”, skomponowany zresztą przez tego samego Aleksandrowa, który był autorem hymnu ZSRR (będącego obecnie rosyjskim hymnem) i który założył chór.

Najważniejszym świętem pozostawała jednak rocznica rewolucji październikowej. Były też inne powody, dla których 9 maja nie był festynem – dopóki liczne były pokolenia pamiętające wojnę, kojarzyła im się ona głównie z gigantycznym cierpieniem, zniszczeniami i dziesiątkami milionów ofiar. Nie było zbyt wiele miejsca na triumfalizm i celebrowanie. Dopóki też żył Stalin, nieustannie węszący spiski, nie pozwalał na nadmierne, jego zdaniem, gloryfikowanie weteranów – by nie zagrozili jego pozycji. Zwłaszcza, że na paradzie zwycięstwa z 1945 roku pierwsze skrzypce grał nie on, Wielki Wódz, tylko marszałek Gieorgij Żukow na białym koniu.

Po rozpadzie ZSRR święto stopniowo traciło na znaczeniu, szczególnie poza Federacją Rosyjską. Z racji odmiennych uwarunkowań politycznych i dążenia do uniezależnienia się od rosyjskich wpływów poszczególne państwa odnosiły się i odnoszą do 9 maja w zróżnicowany sposób. Z jednej strony jest więc całkowite odrzucenie radzieckiej tradycji świętowania w tym dniu, np. w państwach bałtyckich czy Polsce. Z drugiej strony zaobserwować można kontynuowanie idei, formuły i niezmienną towarzyszącą temu otoczkę ideologiczną. To dotyczy już jednak głównie Rosji i terytoriów od niej zależnych: okupowanej części Donbasu, Naddniestrza, Abchazji i Osetii Południowej. W dawnych wschodnioeuropejskich republikach ZSRR, prowadzi się wieloraką politykę. Białoruś nadal kultywuje mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-45 (WWO), opierając na nim tożsamość narodową i państwową, jednak od 2015 r. widoczne jest odchodzenie od wzorców rosyjskich – odzwierciedla to dążenia Alaksandra Łukaszenki do podkreślania suwerenności i niezależności Białorusi. Wciąż jednak eksponowana jest radziecka symbolika i retoryka, uzupełniana narracją antyzachodnią, a w ostatnim czasie także coraz bardziej antypolską. W Mołdawii funkcjonuje swoisty dualizm. Prozachodnie władze kładą nacisk na obchody Dnia Europy (także przypadającego 9 maja), w kontekście drugiej wojny światowej podkreślając, że „pamiętamy, nie świętujemy”. Z kolei prorosyjska opozycja, z socjalistami Igora Dodona na czele, wciąż (także w 2023 r.) organizuje parady zwycięstwa pod czerwonymi sztandarami – mimo że jest to obecnie karalne. Ukraina w sposób zdecydowany odeszła od celebrowania 9 maja po rosyjskiej agresji. W 2015 r. termin WWO został oficjalnie zamieniony na „II wojnę światową”, w 2016 r. 9 maja stał się Dniem zwycięstwa nad nazizmem w IIWŚ, a 8 maja obchodzono jako Dzień pamięci i pojednania. Obecnie to 8 maja jest Dniem zwycięstwa nad nazizmem, a 9 maja Dniem Europy. W 2023 r. w związku z trwającą wojną nie było żadnych oficjalnych uroczystości.

Obecnie 9 maja jako Dzień Zwycięstwa celebrowany jest głównie w Rosji, gdzie konsekwentnie stanowi zasadniczy element mitów państwo- i narodotwórczych oraz instrument polityki historycznej – głównym bohaterem i podmiotem tego święta nie są już, z przyczyn oczywistych, weterani, ale kolektywnie cały naród – naród-zwycięzca, rzecz jasna. Nie trzeba już być uczestnikiem wojny, by móc się z nią utożsamiać. Nie stało się to przypadkiem. Po rozpadzie ZSRR rewolucja październikowa zaczęła odchodzić w zapomnienie, ustępując właśnie rocznicy zwycięstwa w WWO. A wraz z objęciem władzy przez Putina 9 maja stał się najważniejszym świętem w Rosji i jednocześnie istotnym instrumentem polityki Kremla, tak w wymiarze wewnętrznym, jak i międzynarodowym.

To WWO pozostaje zasadniczym filarem tożsamości Rosji i Rosjan. Cała rozbudowana narracja (której elementem były coraz huczniejsze obchody 9 maja), odnosząca się do okresu II wojny światowej, służy tak konsolidacji społeczeństwa wokół władzy, jak i podtrzymywaniu mocarstwowej nostalgii oraz mitu rosyjskiej potęgi militarnej. Prezydentura Putina nadała też Dniowi Zwycięstwa nowe znaczenie polityczne i propagandowe, nawiązując także do dziedzictwa carskiej Rosji (wstęga św. Jerzego) i wprowadzając nowe rytuały („Nieśmiertelny pułk”). Ponadto, zmieniło się również hasło, towarzyszące obchodom. Dotychczasowe „nigdy więcej” („Никогда больше“, w domyśle – wojny) zastąpiono złowróżbnym i agresywnym „możemy powtórzyć” („Можем повторить“), które pojawiło się w 2008 roku, ale ogromną popularność zyskało po 2014 roku i po aneksji Krymu. Choć wszystko wskazuje na to, że była to inicjatywa oddolna, Władymir Putin publicznie potwierdził: „jeśli ktoś się jeszcze ośmieli [napaść na Rosję], to powtórzymy [znowu ich pokonamy]”.

W 2023 roku moskiewskie uroczystości miały, jak zawsze w ciągu ostatnich dwóch dekad, widowiskową oprawę, z ponad miarę rozbudowaną orkiestrą wojskową, były jednak zdecydowanie inne niż w poprzednich latach. Całość, po raz pierwszy ochraniana przez snajperów rozstawionych na dachach, trwała niespełna 50 minut, tj. najkrócej w historii Federacji Rosyjskiej, a wśród gości zagranicznych znaleźli się, ewidentnie bez entuzjazmu, wyłącznie przywódcy Białorusi, Kirgistanu, Tadżykistanu, Kazachstanu, Turkmenistanu, Uzbekistanu i Armenii (tj. w większości państw, należących do uzależnionej od Rosji Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym). Defilowały jednostki, złożone głównie nie z oddziałów liniowych, a z kadetów szkół wojskowych – zapewne dlatego, że ok. 90% rosyjskich wojsk lądowych zaangażowanych jest na Ukrainie. Tu warto zauważyć, że w Riazaniu, kolebce rosyjskich wojsk powietrznodesantowych, swego rodzaju rosyjskim odpowiedniku amerykańskiego Fort Bragg, uroczystości ograniczono do złożenia kwiatów – stan osobowy tamtejszej szkoły trzeba było wysłać na defiladę do Moskwy. Gdzie zabrakło nie tylko ludzi do paradowania po Placu Czerwonym, ale też innego kluczowego dotąd elementu – parady lotniczej. Odwołano ją oficjalnie (podobnie jak w 2022 roku) z powodu warunków pogodowych. Tymczasem 9 maja niebo nad Moskwą było czyste, a co więcej, dzień wcześniej w ogóle nie przeprowadzono próby lotniczej parady, co jest zwyczajną i normalną procedurą. Defilada lotnicza nie była więc w ogóle przewidziana. Zapewne zasadniczym powodem był deficyt doświadczonych pilotów. Warto zauważyć, że ramach wymiany jeńców Rosja oddała niedawno Ukrainie 45 żołnierzy w zamian za trzech oficerów lotnictwa.

W porównaniu z 2021 r. liczba pojazdów, biorących udział w defiladzie, spadła czterokrotnie, ze 197 do 51, przy czym zwraca uwagę, że w 2023 r. pojawił się tylko jeden czołg – historyczny T-34. Przy czym jego „historyczność” także jest problematyczna, biorąc pod uwagę, że w 2019 roku Rosja pozyskała 30 sprawnych tego typu maszyn z Laosu – właśnie do celów „reprezentacyjnych”. W kilkudziesięciu miastach Rosji w ogóle odwołano uroczystości, zwykle „z powodów bezpieczeństwa”, a w wielu miały charakter symboliczny. Jednocześnie odwołano, a właściwie „przeniesiono” do internetu, towarzyszącą od lat obchodom Dnia Zwycięstwa, akcję „Nieśmiertelny pułk”, w ramach której ludzie przynosili na uroczystości portrety członków swoich rodzin, poległych w czasie II wojny światowej. Niewykluczone, że władze obawiały się, iż tym razem ludzie mogą przynieść także zdjęcia swoich bliskich, poległych na Ukrainie – co mogłoby podać w wątpliwość oficjalne statystyki, zaniżające rosyjskie straty.

Przy tej okazji, jak i przy wielu podobnych, prorosyjskie źródła i środowiska utrzymywały, że Rosja zastosowała „maskirowkę” i celowo ograniczyła rozmach uroczystości, by wprowadzić przeciwnika w błąd co do własnej słabości. To jednak typowe myślenie życzeniowe i „zaklinanie rzeczywistości”. Dzień Zwycięstwa ma zbyt duże znaczenie dla Rosjan, by pozwalali sobie w tym przypadku na teatr. Zwłaszcza, że ani 9 maja, ani po tym dniu, siły rosyjskie na froncie nie przeprowadziły żadnych zaskakujących działań, nie uzyskały żadnych sukcesów – czemu zatem ta „maskirowka” miałaby służyć? Trzeba założyć, że skromne obchody zostały wymuszone okolicznościami, tj. poważną sytuacją na froncie. Nawet, jeśli władze rosyjskie zdawały sobie sprawę, że będzie to cios wizerunkowy.

Należy jednak zwrócić uwagę, że zasadniczym elementem obchodów 9 maja było, jak zwykle, wystąpienie prezydenta Putina. I o ile sama defilada wskazywałaby, że Rosja ma poważne problemy, o tyle słowa Putina zabrzmiały złowróżbnie. Oświadczył, że „znów rozpętała się prawdziwa wojna przeciwko naszej ojczyźnie” – analogicznie jak w okresie WWO. Według Putina Rosja „będzie chronić mieszkańców Donbasu i zapewnić sobie bezpieczeństwo”. Stwierdził, że w niektórych krajach europejskich „tworzą kult nazistów i ich wspólników”, oskarżył przy tym Zachód o agresywny nacjonalizm, rusofobię, niewdzięczność i cynizm oraz chęć zniszczenia prawa międzynarodowego i systemu bezpieczeństwa międzynarodowego.

„Rosja chce widzieć przyszłość pokojową i stabilną, a jakakolwiek ideologia wyższości jest nie do przyjęcia” – zadeklarował rosyjski prezydent. Jego zdaniem Rosja nie widzi w innych narodach wrogów, jest jedynie ofiarą spisku i rewanżyzmu „globalistycznych sił zachodnich”. Stwierdził także, że Ukraińcy są zakładnikami „zbrodniczego reżimu”, który zdobył władzę w wyniku zamachu stanu, inspirowanego przez Zachód. Za „bohaterów” uznał nie tylko żołnierzy z okresu WWO (których pamięć jest oczywiście szkalowana na Zachodzie), ale i biorących udział w SWO.

To bardzo niebezpieczna narracja, bo zrównuje narrację o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, w której ZSRR bronił się przed faszystami, z narracją o „specjalnej operacji wojskowej”, w której znów Rosja musi się bronić przed agresją – znowu „faszystów”. Zresztą w czasie całych obchodów 9 maja znacznie więcej czasu poświęcono właśnie „specjalnej operacji” niż wojnie, która zakończyła się 78 lat temu. Podkreślono przy tym, że „operacja” jest w tej chwili najważniejsza dla państwa i narodu – a weterani obu tych konfliktów są tak samo ważni i walka toczy się obecnie z tym samym wrogiem, tj. „nazistami”.

Warto tu zaznaczyć, że w rosyjskiej wizji historii nie ma mowy o sojuszu Stalina i Hitlera, który doprowadził do wybuchu II wojny światowej, a 17 września 1939 roku jest przedstawiany jako „wyzwolenie” narodów, uciskanych przez „faszystowską” Polskę. Co koresponduje z konsekwentnie powtarzaną tezą, że ZSRR ani Rosja nigdy nikogo nie atakowały – zawsze się broniły i wyzwalały. Ta retoryka, wielokrotnie sprawdzona i ugruntowana, jest odświeżana – tym razem rolę „najeźdźcy” odgrywa Ukraina, a w istocie Zachód i NATO. Czasy się zmieniły, kłamstwa pozostały te same. Nie pierwszy też raz wykorzystano wysoce upolityczniony mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej do uzasadnienia agresji przeciw Ukrainie. Rosyjska propaganda używa go na coraz szerszą skalę w miarę, jak rosną rosyjskie straty, na terenie samej Rosji dochodzi do ataków dronów, pożarów, eksplozji itp., a postępów „specjalnej operacji” nie widać. Na marginesie można zauważyć, że rosyjscy propagandyści starają się nie dostrzegać ironii w tym, że w ciągu półtora roku ich retoryka zmieniła się diametralnie: od „operacja demilitaryzacji i denazyfikacji Ukrainy przebiega zgodnie z planem” do „nasze wojska heroicznie się bronią”.

Tego rodzaju retoryka, wyraźnie widoczna w przemówieniu Putina 9 maja, z jednej strony ma kreować zagrażającego Rosji wroga, tzn. agresywny „faszystowski Zachód”, z drugiej zaś zapewniać, że Rosja jest silna i nie boi się wojny – wtedy wygraliśmy, „możemy powtórzyć”. Jest to także komunikat, że Rosja przygotowuje się na długą wojnę – którą rzekomo rozpętano przeciw niej. Dlatego tezy z wystąpienia zostały natychmiast podchwycone przez aparat propagandowy. Władze rosyjskie od pewnego też czasu mobilizują na długą wojnę społeczeństwo, które, choć bierne i zastraszone, w większości popiera jednak działania Kremla. Porównania obecnej sytuacji do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej mają to poparcie ugruntować i przygotować Rosjan na wyrzeczenia i poświęcenia, nawet jeśli brak jest perspektyw i gwarancji szybkiego sukcesu.

Dr Jakub Olchowski / Instytut Europy Środkowej

Fot. kremilin.ru