Wykorzystywanie żywej tarczy od zawsze kojarzyło się z największym barbarzyństwem. Strona konfliktu, która wykorzystywała cywili nie biorących udziału w konflikcie do skrycia własnych sił, ale także do moralnego złamania przeciwnika, traktowana jest z największym obrzydzeniem, a takie czyny potępione zostały nie tylko moralnie, ale także prawnie. Dziś wykorzystywanie żywej tarczy w konflikcie narusza konwencje genewskie. Nasze czasy jednak doczekały się prowadzenia nowych wojen, które określamy jako hybrydowe. Wykorzystują one różnego rodzaju działania, nie tylko o charakterze militarnym, ale też w obszarze informacyjnym, cybernetycznym, politycznym. Hybrydowej wersji doczekała się również „żywa tarcza” i właśnie zastosował ją reżim Łukaszenki na naszej granicy. Łukaszenka prowadząc atak przeciwko Polsce (a już wcześniej przeciwko Łotwie i Litwie), ściąga migrantów (nie żadnych uchodźców, przynajmniej na razie) głównie z Iraku i Egiptu i umożliwia im dotarcie w pobliże polskiej granicy. Migrantów na granicę dowożą białoruskie służby, a wypychając ich w stronę Polski jednocześnie uniemożliwiają powrót na Białoruś. Powrotnej drogi pilnują uzbrojeni funkcjonariusze reżimu, którzy straszą, że przed niczym się nie cofną.

Łukaszenka od miesięcy tę taktykę stosuje wobec Litwy i Łotwy – od miesięcy, czyli zdecydowanie wcześniej niż nastąpiło przejęcie władzy przez talibów w Afganistanie. Bo powiedzmy sobie jednoznacznie: ta cała sytuacja nie ma nic wspólnego z konfliktem w Afganistanie, a opowieści o biednych uchodźcach uciekających przed talibami, to wytwór łukaszenkowskiej propagandy i głupoty (bo mam nadzieję, że nie cynizmu) części naszych „polityków” i „aktywistów”. Oczywiście nie da się wykluczyć, że z czasem faktycznie na granicy z Polską pojawią się i Afgańczycy, specjalnie tutaj przerzuceni, a nie jak chcą publicyści-ignoranci, samotnie pokonujący pieszo ponad 5000 kilometrów.

Od miesięcy doskonale są znane mechanizmy funkcjonowania tego procederu: podporządkowane reżimowi Łukaszenki struktury, firmy zbierają w krajach islamskich chętnych do wyjazdu na teren UE. Każda taka chętna osoba musi wpłacić potężne pieniądze (wskazuje się sumy od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów) za zorganizowanie akcji przerzutu. Oczywiście pieniądze zasilają białoruski reżim, a za wszystkim stoi łukaszenkowskie KGB. W szczytowym momencie fali „migrantów”, do Mińska z Bagdadu regularnie kursowały czarterowe loty z takimi „migrantami” na pokładzie. W końcu Litwa i Łotwa wymogły ukrócenie procederu na Iraku. Litwa i Łotwa zostały wsparte w tych działaniach przez Europejską Agencję Straży Granicznej i Przybrzeżnej Frontex, a metoda konsekwentnego niewpuszczania na swoje terytorium turystów Łukaszenki była pozytywnie oceniona przez UE.

Regularne loty się skończyły, ale oczywiście Łukaszenka z metody nie zrezygnował, a swój hybrydowy atak rozszerzył na Polskę. To co mu się nie udało na Litwie, zaczyna mu się udawać w Polsce. Bo co chce uzyskać Łukaszenka? Oczywiście nie zależy mu na polepszeniu sytuacji życiowej mieszkańców Bliskiego Wschodu, czy Afganistanu, ale zależy mu na rozchwianiu Unii Europejskiej, a przede wszystkim na wywołaniu konfliktów politycznych i osłabieniu Polski i Litwy, krajów, które wprost traktuje jako swoich głównych wrogów. Oczywiście doskonale wie, że temat „uchodźców” w Polsce powoduje odruch wrażliwości społecznej, a jednocześnie, że sytuację tego typu będą chcieli wykorzystywać politycy opozycji do walki z władzą pod hasłem „nie pozwolimy na walkę przeciwko cierpiącym uchodźcom”. Łukaszenka siedząc w swoim gabinecie ze współpracownikami odpowiedzialnymi za więzienie, katowanie i mordy białoruskich opozycjonistów, pęka w swoim rubasznym śmiechu widząc polskich opozycyjnych polityków, którzy w swojej bezrefleksyjnej krytyce państwa polskiego pognali ze swych warszawskich salonów na tereny przygraniczne z konserwami i śpiworami, po drodze publikując z najnowszych iPhonów memy z konturami Polski ogrodzonej drutem kolczastym. Taki mem opublikował też Leszek Miller – komunistyczny działacz, specjalista od moskiewskiej pożyczki, ideologiczny kolega spadkobierców Związku Sowieckiego (takich zresztą jak i sam Łukaszenka), człowiek, który jest piewcą systemu, który Polaków za drutem kolczastym trzymał pół wieku. Szczyt hipokryzji.

Łukaszenka nie tylko się śmieje, ale rozpiera go zapewne duma, bo właśnie wygrywa jeden z etapów prowadzonej przez siebie wojny hybrydowej: udaje mu się sprowokować polską liberalną opozycję do ataków na własne państwo (bo tu przecież nie chodzi o żaden „pisowski” rząd, tylko o polską rację stanu), a z drugiej strony udało mu się uruchomić zastępy polskich narodowców, którzy pod hasłami miłości do Boga i Ojczyzny ruszają strzec polskiej granicy przed rzekomą islamską nawałnicą. Oczywiście obydwie grupy szczerze się nienawidzą, obydwie apelują do najwyższych uczuć (a to solidarności i humanizmu, a to wiary i patriotyzmu), a w swym zaślepieniu nie widzą, że tak samo jak ci biedni nieświadomi Irakijczycy, czy Egipcjanie, są tylko narzędziem w rękach białoruskiego dyktatora. Przy okazji krewkim narodowcom warto przypomnieć, że jak chcą strzec naszej Ojczyzny to niech wstępują do odpowiednich służb, policji, straży granicznej, wojska, bo to te struktury odpowiadają za nasze bezpieczeństwo, a nie żadne partyjne bojówki.

Bez wątpienia Łukaszenka patrzy jak mu się jego atak udaje. W zależności od rezultatu, albo zwiększy jego intensywność i na naszej granicy pojawią się kolejne zastępy, tym razem może i nawet faktycznych uchodźców z Afganistanu, albo skutecznie mu te działania zablokujemy.

Polska nie walczy z uchodźcami. Nawet amerykańska administracja (która w tym przypadku jest oczywiście dość wątpliwym autorytetem) uznała, że Polska jest jednym z krajów, który jest gotów pomagać i ewakuować zagrożonych Afgańczyków. Co ciekawe zrozumiał problem nawet Donald Tusk, pisząc: „Polskie granice muszą być szczelne i dobrze chronione. Kto to kwestionuje, nie rozumie, czym jest państwo”. Szkoda, że nie rozumieją tego jego polityczni pobratymcy pędzący na granicę z konserwami z… wieprzowiny.

Polska musi być konsekwentna i nie pozwolić na szturmowanie jej granic, nawet gdy wykorzystywane są do tego żywe tarcze. Tylko w ten sposób nie dopuścimy do jeszcze większego dramatu nieświadomie wykorzystywanych przybyszów z biedniejszych regionów świata. Musimy też pamiętać, że skutecznie i ostatecznie tego problemu nie rozwiążemy na samej granicy, jego źródła tkwią nawet nie tyle w Mińsku, co w Moskwie. Niech pamiętają o tym też ci, którzy może nawet kierując się szczytnymi przesłankami, w ten kagiebowski scenariusz się wpisują.

PB

Przypominamy, że za pomocą darmowego narzędzia, jakim jest Tłumacz Google (Google Translate), możliwe jest przetłumaczenie tego tekstu na ponad 100 języków.