Coraz częściej mówi się o potrzebie budowy armii europejskiej, która będzie czymś obok Sojuszu Północno-Atlantyckiego. Miałaby bronić granic krajów Unii Europejskiej. Zwolennicy tej koncepcji zwracają uwagę, że przecież w samych strukturach NATO mamy konie trojańskie, jak choćby Turcję. Czy faktycznie ze strony Turcji możemy obawiać się działań rozbijających strukturę sojuszu?

– Wydaje mi się, że wszystkie rozwiązania, które są alternatywne wobec sojuszu NATO, mają mniejszy potencjał gwarancji bezpieczeństwa, chociażby ze względu na charakter kontynentalny – zauważa Kamil Basaj z Fundacji Info Ops Polska. – Mówimy tutaj o armii europejskiej, a więc o tej, która miałaby się składać z armii państw członkowskich Unii Europejskiej. Potencjał militarny tych państw, w oderwaniu od hipotetycznego braku Stanów Zjednoczonych w tej budowanej na nowo armii europejskiej, rodzi ryzyko, że ten potencjał byłby niewystarczający. Pamiętajmy również o tym, że w przypadku polityki obronnej, wewnętrznej, ogromną rolę odgrywa polityka międzynarodowa, w tym również gospodarcza poszczególnych państw. W związku z tym gdyby potencjał zaangażowania militarnego, w przypadku potencjalnego konfliktu chociażby Niemiec, związanych coraz silniej gospodarczo z Rosją, będzie zdecydowanie niższy w porównaniu z potencjałem USA. To jeden aspekt. Drugi to Turcja, kraj, który jest członkiem sojuszu NATO. Turcja w rosyjskiej propagandzie dosyć często promowany jest jako taki, który posiada zdolność samostanowienia. Ustawiany jest w pewnej kontrze do przekazów, które mówią o tym, że świat Zachodu, w tym Polska, ale i inni członkowie sojuszu NATO, są wasalami polityki Stanów Zjednoczonych. Turcja jest tutaj promowana i eksponowana jako to państwo, które postanowiło samodzielnie podejmować decyzje związane ze swoimi działaniami czy to związanymi z bezpieczeństwem, z polityką obronną, czy też z polityką międzynarodową. Działanie Turcji rodzi niewątpliwie pewne reperkusje dla sojuszu NATO, one są widoczne zwłaszcza w relacjach amerykańsko-tureckich, chociażby w kwestii dyskursu związanego z zakupem rosyjskich systemów uzbrojenia, w kontrze do negocjowanego, już wstępnie sygnowanego kontraktu na dostawę myśliwców F-35, który został wstrzymany w związku z decyzjami tureckimi o zakupie systemów rakietowych od Federacji Rosyjskiej. Tylko czy to pozwala mówić, że Turcja jest bliżej sojuszu z Rosją niż z USA? Jest promowany taki wizerunek medialny, niemniej jednak, trudno mi sobie wyobrazić, aby wywiady państw transatlantyckich nie pracowały intensywnie na tym kierunku, wierzę w to, że w długofalowej perspektywie okaże się, że sojusz NATO ma pełną kontrolę nad polityką Turcji w tym obszarze.

Przypomnijmy, że w maju br. rosyjski Sputnik podał, że zdaniem przewodniczącego prezydium „Oficerów Rosji”, Bohatera Rosji Sergieja Lipowa, zakup przez Turcję rosyjskich wyrzutni S-400 może być pierwszym krokiem w kierunku wystąpienia tego kraju z Sojuszu Północnoatlantyckiego. Rzecznik prezydenta Turcji Ibrahim Kalin stwierdził natomiast w rozmowie z Agencją Anatolia, że relacje Turcji z Rosją nie są alternatywą dla relacji z USA czy Europą i nie można pozwolić na podważanie pozycji Turcji w NATO.

WP

Fot. pixabay.com