Jedną z ulubionych metod, stosowanych przez wszelkich propagandystów, jest tzw. ‘whataboutism’, od frazy ‘what about…’, czyli „a co z…”. W okresie zimnej wojny ZSRR z upodobaniem stosował tę metodę w odpowiedzi na wszelkie zarzuty pod swoim adresem, co weszło nawet do języka potocznego jako słynne „a u was biją Murzynów”. Dziś równie dobrze można byłoby też zastosować „a u was jest LGBT”. Innymi słowy, kiedy ktoś nam zarzuca, że np. ukradliśmy rower, odpowiadamy, by zrzucić odpowiedzialność z siebie i jednocześnie przenieść zainteresowanie oraz oburzenie na kogoś innego, że „a sąsiad bije żonę”. Co tam rower.

Służby ZSRR opanowały tę technikę do perfekcji, bo stosowały ją przez dziesięciolecia, nabierając doświadczenia i szlifując umiejętności w tym zakresie. Kontynuuje to z powodzeniem rozbudowana machina dezinformacyjno-propagandowa Rosji, na którą składają się nie tylko służby specjalne, ale też sieć mediów, farmy botów i trolli, rozliczne instytucje działające pod egidą państwa rosyjskiego (i często zakamuflowane jako organizacje społeczne, kulturalne itp. – z fundacją „Ruskij Mir” na czele), przedstawiciele rosyjskich elit władzy i elit politycznych (Dmitrij Miedwiediew, Dmitrij Pieskow, Maria Zacharowa) czy wreszcie rzesze pospolitych pożytecznych idiotów w różnych częściach świata. Co także nie jest nowością, bo już w latach 20. ubiegłego stulecia bolszewicka Rosja wykorzystywała zachodnich lewicowych intelektualistów do promowania wizerunku „komunistycznego raju robotników i chłopów”. Z niemałymi sukcesami, bo taka właśnie narracja, którą wówczas lansował np. George Bernard Shaw, do dziś jest żywa w lewicujących środowiskach Zachodu. Mimo, że dziś, inaczej niż w okresie zimnej wojny, Rosja bardziej niż na lewicę stawia na radykalne środowiska prawicowe i populistyczne, mające duży potencjał siania fermentu i destabilizowania społeczeństw zachodnich (od amerykańskiej alt-prawicy po europejskich Le Pen i Orbana). Zwłaszcza, że dzisiejsi idioci mają, dzięki internetowi i mediom społecznościowym, znacznie większą siłę oddziaływania. Także rosyjska dyplomacja została zaprzęgnięta do „odbijania piłeczki” i wyszukiwania argumentów, mających uzasadniać dowolne działania Rosji albo „prowokacjami” Zachodu, albo właśnie oskarżających Zachód o całe zło i niesprawiedliwość świata przy jednoczesnym budowaniu wizerunku Rosji jako „wyzwolicielki”, broniącej uciśnionych. Specjalizuje się w tym od dłuższego czasu Siergiej Ławrow, ale wspierają go także koledzy z resortu, jak choćby ambasador Rosji w Polsce – Siergiej Andriejew, który m.in. konsekwentnie podtrzymywał, jakoby „specjalna operacja wojskowa” miała na celu „wyzwolenie Ukrainy od nazistów, atakujących rosyjską ludność”.

Wreszcie, Rosja wyhodowała zawodowych propagandystów, niestrudzenie budujących wizję wielkiej Rosji, broniącej ładu i sprawiedliwości przed zgniłym, imperialistycznym Zachodem (Władimir Sołowjow, Margarita Simonian i inni). Antyzachodniość jest zresztą zasadniczym wątkiem i paliwem jednocześnie dla rosyjskiego ‘whataboutismu’. To Zachód jest źródłem całego zła na świecie, to Zachód zawsze wszystkich prześladował – nie Rosja. 

Tego rodzaju narracja jest tym skuteczniejsza, że sprawnie wykorzystuje żywe w wielu miejscach na świecie antyzachodnie uprzedzenia i resentymenty, bazujące na emocjach, ale i doświadczeniach historycznych. Dlatego na przykład rosyjski przekaz do mieszkańców Afryki kładzie nacisk na kolonializm i jego konsekwencje, a narracja kierowana do Ameryki Południowej na imperializm Stanów Zjednoczonych. W obu przypadkach trafia to na podatny grunt – podobnie zresztą jak na Bliskim Wschodzie czy w Azji, ale także w tej części zachodnich społeczeństw, która jest rozczarowana lub zniechęcona liberalną demokracją Zachodu, globalizacją ekonomiczną (bo nie wszyscy okazują się być jej beneficjantami w równym stopniu) i tęskni za „tradycyjnymi wartościami” – bo Rosja zdołała dokonać rzeczy niebywałej, tj. wykreowała się na ostoję porządku, a Władimira Putina na niezłomnego obrońcę konserwatywnych wartości – co wiele środowisk konserwatywnych i prawicowych na Zachodzie przyjęło z takim samym absurdalnym, bezkrytycznym entuzjazmem, z jakim ongiś środowiska lewicowe uwierzyły w mit „socjalistycznego raju na ziemi”.

Analogiczny mechanizm, tj. wykorzystywanie tragicznych wydarzeń z przeszłości i związanych z nimi emocji i uprzedzeń, stosowany jest zresztą także w przypadku relacji polsko-ukraińskich. Z jednej strony jest to dość oczywista kontynuacja imperialnej zasady divide et impera – Rosja stosowała ją z powodzeniem przez wieki, by manipulować podbitymi narodami i nie dopuszczać do ich współpracy, która mogłaby zagrozić imperium; z drugiej zaś przyczyną są kwestie ambicjonalne, związane ze stosunkiem Rosji do Polaków i Ukraińców, oraz obawa przed ich ewentualnym sojuszem, który oznaczałby poważną (być może najpoważniejszą w historii) porażkę geopolityczną i strategiczną Rosji. 

Zasadniczym zatem wątkiem stosowanego szeroko przez Rosję ‘whataboutismu’ jest antyzachodniość i wykorzystywanie żywych w świecie antyzachodnich resentymentów. Interesującym przykładem może być w tym kontekście kwestia rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ z 2 marca 2022 r., potępiającej Rosję za inwazję na Ukrainę. Spośród 193 państw, tworzących Organizację Narodów Zjednoczonych, 141 głosowało za przyjęciem rezolucji, 35 wstrzymało się od głosu, a jedynie 5 głosowało przeciw (12 państw nie brało udziału w głosowaniu). Podobnie zresztą rozkładały się głosy w przypadku kolejnych rezolucji, dotyczących tej wojny (abstrahując od faktu, że rezolucje Zgromadzenia Ogólnego mają jedynie znaczenie polityczne, a nie prawne). Istotnym jest, że to znaczne poparcie dla potępienia Rosji nie było efektem powszechnego, mniej lub bardziej, oburzenia w obliczu ewidentnego łamania przez Rosję zasad Karty Narodów Zjednoczonych, ale w dużej mierze ciężkiej pracy zachodnich dyplomatów, którzy musieli przekonywać państwa afrykańskie, azjatyckie i południowoamerykańskie do poparcia rezolucji. Powodem ambiwalentnej postawy tych państw nie była bynajmniej ich prorosyjskość (choć Rosja odnosi znaczne sukcesy także w kreowaniu swojego wizerunku państwa, przeciwstawiającego się globalnie zachodniej dominacji, co przysparza jej, a personalnie również prezydentowi Putinowi, całkiem niemało sympatyków, niestety również w Polsce), ale ich antyzachodniość i płynąca z niej swoista satysfakcja, że oto ktoś wreszcie „postawił się” Zachodowi. 

Te sukcesy wynikają z tego, że budowanie fałszywej symetrii: „może nie wszystko robimy dobrze, ale Zachód jest znacznie gorszy” to element szerszej narracji, budowanej przez Rosję od lat. W tej narracji Zachód jest słaby, agresywny i zepsuty (LGBT!). Jednym z ważnych wątków, składających się na tę narrację, jest chociażby szeroko rozpowszechniana teza, jakoby „Zachód oszukał Rosję, bo obiecał, że NATO nie będzie się rozszerzać”. Pomijając fakt, że to kłamstwo i nigdy takich obietnic nie składano (pomijając też fakt, że Rosja wielokrotnie składała przeróżne obietnice – i konsekwentnie je łamała), udało się na tyle skutecznie rozpowszechnić ten mit, że wciąż krąży on jako poważny argument w wielu dyskusjach, dotyczących polityki Rosji i samej wojny przeciw Ukrainie. O skali popularności tej narracji świadczy m.in. szereg kolejnych, coraz bardziej niespójnych i zdumiewających, wypowiedzi papieża Franciszka, który dosłownie, w jednej ze swoich kontrowersyjnych opinii o to, że Rosja dokonała militarnej agresji na sąsiada, oskarżył …NATO. Dokładnie powtórzył zatem wersję, propagowaną przez Rosję. Czyni to (zapewne) nieświadomie, niemniej staje się tym samym jednym z trybów wielkiej machiny narracyjnej Rosji. 

Nie powinno zatem dziwić, że Rosja także konsekwentnie podtrzymuje swoją narrację: to Zachód zaczął tę wojnę, Rosja się tylko broni – jak zawsze oczywiście, Rosja bowiem nigdy nikogo nie napadła. I również w tym wypadku nie miała wyjścia, musiała zrobić to, co zrobiła, czyli rozpocząć „specjalną operację wojskową”. Naturalnie „w białych rękawiczkach” (często określenie to padało w rosyjskich mediach i z ust rosyjskich polityków/propagandystów). Zbrodnie? Skąd, jakie zbrodnie. Rosja miałaby popełniać zbrodnie? Nonsens. No może coś się tam zdarzyło w ferworze walki z nazistami. Ale Zachód to nie popełniał i nie popełnia zbrodni? I tu przywołuje się przede wszystkim przykład Stanów Zjednoczonych, wymieniając jednym tchem Wietnam, Irak, Afganistan, Libię, Syrię oraz CIA jako „najbardziej zbrodniczą organizację świata”. Ochoczo podchwytywane jest to przez wszystkich przeciwników USA i Zachodu. 

Tymczasem ta rzekoma symetria jest całkowicie fałszywa. Amerykanie, jak wiele państw, także oczywiście zachodnich, mają rzecz jasna niejedno na sumieniu. Niemniej równie jasno trzeba podkreślić, że: żołnierzy armii zachodnich (NATO-wskich) obowiązują na przykład tzw. rules of engagement („zasady walki”), bardzo restrykcyjne, a stworzone głównie z myślą o ochronie cywilów. Niejednokrotnie zresztą na przykład żołnierze ISAF narzekali na te przepisy, bo zmuszały ich do narażania własnego życia w obliczu niejednoznacznych sytuacji. Obowiązują ich także, i są egzekwowane, przepisy konwencji haskich i genewskich. Przypadki, bo zdarzają się, zbrodni wojennych, są uznawane za zbrodnie i podlegają ściganiu (naturalnie, nie oszukujmy się, z różną skutecznością i determinacją, niemniej SĄ traktowane jako zbrodnie). Przede wszystkim należy zaś zadać zasadnicze pytanie: która zachodnia armia, w ostatnim stuleciu, a szczególnie po II wojnie światowej, z premedytacją i masowo mordowała cywilów, gwałciła, rabowała wszystko od biżuterii i zabawek po meble, sprzęt AGD i sanitariaty? Która celowo i konsekwentnie niszczyła cywilną infrastrukturę krytyczną w celu pozbawienia ludności cywilnej możliwości przeżycia? Tego rodzaju działania spełniają, nawiasem mówiąc, wszelkie kryteria definiujące akty terrorystyczne. Które wreszcie państwo zachodnie dokonało agresji na inne państwo, by to państwo zniszczyć i wymazać z mapy? Zlikwidować zarówno byt państwowy, jak i tożsamość narodową? 

To oczywiście pytania retoryczne. Nie ma bowiem, w odniesieniu do działań Rosji i Zachodu, ŻADNEJ symetrii. I trzeba to stanowczo podkreślać, nawet kiedy rosyjska narracja, w miarę pogarszania się ogólnej sytuacji Rosji, tak na froncie, jak politycznej i gospodarczej, staje się coraz mniej spójna i coraz bardziej desperacko absurdalna. Bo już nie tylko „tajne, amerykańskie biolaboratoria” się w niej pojawiają, nie tylko „ukraińscy żołnierze mutanci”, zaprogramowani na mordowanie Rosjan, nie tylko „ptaki przenoszące choroby zakaźne”, ale także mnożące się doniesienia o dramatycznej sytuacji zachodnich państw, w których, w rezultacie „rusofobii”, ludzie cierpią biedę, głód i zimno. To także tłumaczenie klęsk na froncie tym, że armia rosyjska nie walczy z ukraińską, tylko z „całym NATO”, a przede wszystkim z Amerykanami, Brytyjczykami i Polakami. Jeśli natomiast chodzi o ukraińskie siły zbrojne, to gdyby wierzyć rosyjskim doniesieniom na temat wysokości ukraińskich strat, zostały one doszczętnie zniszczone już mniej więcej trzy razy. W ostatnim czasie rosyjska propaganda wchodzi też na wyższy poziom abstrakcji, twierdząc, że Ukraina (oraz wspierający ją Zachód, rzecz jasna) to „słudzy szatana” i wrogowie chrześcijaństwa, którego oczywiście broni niezłomnie Rosja. Pojawiają się też, co nie zaskakuje, wątki antysemickie. Przede wszystkim jednak Rosjanie słyszą codziennie w mediach, że wszystkiemu winien jest Zachód, który atakuje Rosję rękami Ukrainy. Trzeba się zatem bronić, tak jak dziadowie się bronili w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

Naturalnie, zarówno ta wojenna narracja, jak i argument „a Zachód jest gorszy i gorsze rzeczy robi” to elementy większej całości, szerszego problemu, o którym Aleksander Sołżenicyn obrazowo pisał: „My wiemy, że oni kłamią, oni wiedzą, że kłamią, wiedzą, że my wiemy, że oni kłamią, wiemy, że oni wiedzą, że my wiemy, że oni kłamią – mimo to wciąż kłamią”. Mniej obrazowo można to nazwać tradycją „dwójmyślenia”: napaść to obrona, dobro to zło,  zbrodniarz to bohater etc. W gruncie rzeczy sprowadza się to do, nierzadko występującej sytuacji, w której Rosja tworzy problem, po czym przedstawia się jako jedyne panaceum na ten problem – winien jest mu oczywiście całkiem kto inny. Na przykład zatem Rosja morduje, niszczy i gwałci, ale twierdzi, że w istocie „wyzwala” i „broni”, a wszystkiemu winien jest Zachód (zepsuty, niemoralny i agresywny), więc to Rosja domaga się ustępstw. 

I wielu wciąż w to wierzy. 

Dr Jakub Olchowski